Kometa przemknęła ponad rosłymi sylwetkami Togłosów, których szumiące na
wieczornym wietrze korony tworzyły ciemnozieloną płachtę ponad powierzchnią
lasu. Liście w kolorze soczystej zieleni zabarwione morską barwą szumiały z
cicha na wieczornym wietrze.
Stojąc nad brzegiem rzeki, której cichy szum idealnie wpisywał się w dźwięki nocy zadzierałem głowę przyglądając się ciemnemu nieboskłonowi, na którym lśniły tysiące gwiazd przypominających opiłki diamentu rozsypane po najdelikatniejszym jedwabiu. Dzisiejsza noc była ciepła, wiatr łagodnie przemykał między kłosami traw i na krótko gościł w moim futrze, po czym umykał gdzieś w górę ganiać między drzewami. Wszędzie wokół panowała zwiastująca spokój cisza, przerywana tylko pluskiem wody rozbijającej się o nabrzeżne skały i dźwięcznym akompaniamentem świerszczy ukrytych gdzieś pod konarami.
Nawet ostre szczyty gór majaczące gdzieś na północy dziś zdawały się być łagodniejsze. Wziąłem głęboki wdech ciesząc płuca ciepłym, czystym powietrzem i zadzierając pysk wysoko wpatrzyłem się w nienaganne piękno nocnego nieba.
Wszystko było tak idealne. Spokojne i nieprzeniknione, cały pejzaż cieszył oczy. Pomimo świadomości, że magia tej nocy była poniekąd moją zasługą nie umiałem się z tego cieszyć. Gwiazdy, choć cudowne i tak mi bliskie nie były nawet w połowie tak olśniewające jak te, które widywałem każdego dnia z mojego osobistego piedestału w królestwie mego ojca.
To tam gwiazdy lśniły najpiękniej, a niebo miało najciemniejszą barwę. To tam komety sunęły na wyciągnięcie łapy, a supernowe wybuchały z rzadka zasypując wszystko gradem ciepłych iskier. Co prawda w mojej krainie nie znano czegoś takiego jak wiatr, a rzeki nie płynęły wodą tylko czystą energią, którą łaskawie obdarowywał nas kosmos, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało.
Gdzieś wysoko w górze był kraj tak zniewalający i oszałamiający swym pięknem, że przeznaczono go wyłącznie bogom. To tam dumne głowy wznosili moi rodzice i wszyscy przodkowie, za którymi przyszło mi tak szybko zatęsknić. To tam był mój dom.
Pragnąłem zatracić się w rozmyślaniach o tym wszystkim, co czeka na mnie po zakończeniu mojego zadania, przez które trafiłem tutaj, lecz do nocnej symfonii dołączył jeszcze jeden, obcy dźwięk. Trawa ugięła się pod czyimiś łapami, wiatr zatańczył w cudzym futrze. Zwróciłem uszy w stronę przybyłego i momentalnie rozpoznałem znajomy odgłos przesuwającej się klamry na skórzanej obroży. Czy mogłem żałować, że nie przyjdzie mi spędzić tej nocy w samotności?
Odpędziłem od siebie tak niewdzięczną myśl i patrząc w niebo powitałem swego wuja.
- Dobry wieczór, Russelu. Czym mogę ci służyć?
R.
Na tle rozgwieżdżonego nieba z trudem można było dostrzec wilka, którego futro zdawało się być szatą wydartą z nocnego nieboskłonu. Centurion nawet stojąc tyłem emanował czymś dostojnym, majestatycznym. Czymś co przemawiało z jego łba zadartego wysoko, z bacznie ustawionych uszu i łap twardo stąpających po ziemi. Zdumiewał nie tylko olśniewającym futrem, ale również postawą, w której z łatwością rozpoznawałem boga.
Jego uszy drgnęły czujnie, usłyszał mnie już z daleka. Westchnąłem uśmiechając się pod nosem. Dostojna, czujna Alfa. Zupełnie jak jego matka.
- Dobry wieczór, Russelu. Czym mogę ci służyć? – dotarł mnie jego spokojny głos o mocnej barwie tonu. Rzeczowy jak zwykle.
Pokonałem dzielący nas dystans z wolna, rozkoszując się urokiem nocy. Dołączyłem do basiora stojącego na brzegu rzeki i pozwoliłem rześkiej, górskiej wodzie obmywać łapy. Zerknąłem na wpatrzonego w gwiazdy Centuriona, którego pysk wyrażał mądrość i nieprzerwany spokój.
- To ja chciałbym ci posłużyć towarzystwem tego wieczora, jeśli tylko się zgodzisz. – zagadnąłem, a on spojrzał na mnie bielą swych alabastrowych oczu i siadając skinął na miejsce obok siebie.
Usiedliśmy na brzegu Rzeki Evie pośród źdźbeł miękkiej trawy. Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem i pozwoliłem sobie rozkoszować się setkami gwiazd, lśniących niczym drobiny brokatu.
- Piękną mamy noc, prawda? – zapytałem wsłuchując się w szept wody.
- Zniewalającą. – odparł krótko, co dało mi odczuć, że pragnie celebrować tą chwilę w milczeniu.
Zwykle z radością pogrążyłbym się w tej ciszy, ale po prawdzie miałem mu coś do przekazania. Odczekałem chwilę, aż chmury odsłoniły wiszący w górze księżyc i przekrzywiłem głowę przypatrując się wilkowi siedzącemu obok.
Powieki Centuriona były zamknięte, zupełnie jakby znał mapę nocnego nieba na pamięć i nie potrzebował go widzieć, aby cieszyć się tym widokiem. Odwróciłem wzrok i wyciągnąłem łapy układając się na trawie w wygodnej pozycji.
- Tęsknisz za domem? – mruknąłem obserwując go spod przymkniętych powiek.
Oczy basiora otworzyły się gwałtownie. Spojrzał na mnie z niemałym zaskoczeniem malującym się na pysku. Przez chwilę milczał, aż zaskoczenie zniknęło. Odchrząknął i pomknął wzrokiem w niebo.
- Oczywiście, że tak. – odpowiedział bez cienia wahania.
- A co z Lummios? Co z rejonem Watah Księżyca? Nie sądzisz, że to również twój dom? – zastanawiało mnie jak bardzo ryzykuję tym pytaniem, ale samiec nawet nie drgnął.
Błyskawicznie opanował emocje, nawet jeśli początkowo nie był zadowolony z poruszonego przeze mnie tematu.
- To, że się tutaj znalazłem… - zamilkł, a potem mocno zacisnął powieki – Jestem tutaj w celach wyższych. Jestem tu, ponieważ moi rodzice wyznaczyli zadanie, któremu tylko ja mogę sprostać. Chwilowa rozłąka to żadna cena w obliczu zagłady całego świata. Wojny muszą się zakończyć, Avox musi odzyskać równowagę. Już kiedyś dokonali tego moi rodzice, a teraz przyszła moja kolej.
- Twoi rodzice odeszli stąd, ponieważ ich życie na tym świecie się skończyło. Ofiarowali swoje żywoty aby naprawić to, co się tu stało. – westchnąłem na wspomnienie tego okropnego czasu pełnego mroku, w którym trudno było spokojną noc. – Ale twoja matka… wcale nie chciała odchodzić. Kochała ten świat równie bardzo, co twoja siostra.
C.
Momentalnie przed oczyma stanął mi obraz Universe, która z najszczerszym śmiechem i powiekami otwartymi szeroko z zachwytu pędziła przez łąki zaledwie na chwilę po tym jak powitaliśmy ten świat. Pamiętam doskonale z jakim wówczas mierzyłem się uczuciem; z lękiem przed tym nowym miejscem, przed setkami zupełnie nieznanych mi bodźców, o których do tamtej pory słyszałem tylko z matczynych opowieści. Stałem pośród traw z trwogą w sercu, która na dobre zagościła w moim życiu tuż obok ciężaru, jakim jest poczucie obowiązku wobec wymiaru, w którym wcale nie chciałem się znaleźć.
Universe natomiast po prostu poddała się temu wszystkiemu co ją otaczało. Posmakowała górskiej wody, pozwalała by pnącza gładziły jej futro. Moja siostra zaakceptowała ten świat zanim on sam zdążył odczuć jej obecność. Zatraciła się w cudzie poranków i z niemalejącym entuzjazmem stale szukała nowych obiektów, których środowisko mogłaby zgłębiać i badać. Fascynacja i uwielbienie jakie gościły w jej oczach gdy obserwowała ptactwo przemykające po niebie było dla mnie czymś obcym, czymś, czego sam nie odczuwałem.
Poczułem jak własne czoło marszczy mi się w wyrazie głębokiej zadumy. Oczywiście wiedziałem, że moi rodzice kochali ten świat. W końcu… gdyby tak nie było nie poświęciliby swojego życia tylko po to, aby ratować jeden z tysięcy maleńkich wymiarów w ogromnym i zapętlonym wszechświecie.
Dobrze wiedziałem, że słowa Russela niosą ze sobą wiele prawdy. Zapewne gdyby Lummios nie stał w obliczu zagłady matka i ojciec zostaliby tutaj, a ja być może nigdy nie zaznałbym magii, jaka emanowała w królestwie gwiazd.
Myśl o ogromnym uczuciu jakim cała moja rodzina darzyła ten świat zaczynała mnie powoli przygnębiać. Matka wzięła ten świat pod swoją opiekę, ojciec postanowił tu zostać choć od młodości znał majestat, w jakim żył jako król. Nawet Universe, która nie widziała tej ziemi jeszcze przed wszystkimi katastrofami zapragnęła stać się jego częścią.
- Czy problem leży we mnie? – dopiero gdy w powietrzu zadźwięczała nuta wahania pojąłem, że zadałem to pytanie na głos.
Potrząsnąłem łbem zupełnie nie rozumiejąc skąd u mnie ta niepewność. Zerknąłem na samca Beta, który leżąc w trawie wyciągnął szyję w moją stronę i przyjrzał mi się swymi bystrymi oczyma.
- Co masz na myśli? – zagadnął w odpowiedzi.
Zawahałem się. Czy powinienem tak po prostu obnażać przed nim swoje najgłębsze przemyślenia? Z drugiej strony… Russel był wilkiem, o którym krążyły legendy. Mój ojciec traktował go jako najwierniejszego druha, matka miała w nim brata. Rodzice bez zastanowienia powierzyli mu pieczę nade mną i Universe gdy zesłali nas na ten świat. Russel wiedział wiele, a przy tym zobowiązał się wspierać moją rodzinę. Musiałem zaryzykować i na własny koszt dowiedzieć się, czy mogę mu ufać.
- Po prostu… - westchnąłem z cicha i mimowolnie podwinąłem ogon pod same łapy. – Nie czuję do tego świata tej wielkiej miłości, o której wszyscy mówią. Nie chcę zabrzmieć tak, jakbym nie uważał Lummios za piękne miejsce, ale gdzieś w środku czuję, że ja tutaj zwyczajnie nie przynależę. Nie odczuwam przywiązania do słońca, wiatru i świergotu ptaków. Gubię się we wszystkim, co mnie otacza. Wiem, że moi rodzice z dumą doglądali tej watahy i zamierzam zaangażować się w przywrócenie jej dawnej świetności oraz zrobić co w mojej mocy, aby dopełnić mojej misji. Gdy jednak myślę o swoich uczuciach… nie miłuję Lummios tak jak Universe, ojciec czy matka. Prawdę mówiąc raczej się go boję.
Zamilkłem odwracając wzrok. Pysk Russela nie zdradzał niczego, po czym mógłbym poznać jego reakcję. Zacisnąłem mocniej kły w obawie, że powiedziałem zbyt wiele, lecz jednocześnie poczułem pewną lekkość; zupełnie jakby moje serce samodzielnie ucieszyło się ze zrzucenia tego ciężaru.
R.
Rozumiałem słowa basiora Alfa aż nazbyt dobrze. W końcu kto lepiej ode mnie znał okrutną i morderczą stronę otaczającego nas świata?
Centurion nawet nie zdawał sobie sprawy z tego ile zła zdąży jeszcze zobaczyć. Nie miał pojęcia o tym jak wygląda rozlew krwi, nienawiść i zdrada. W miejscu, z którego pochodził nie było czegoś takiego. Żyjące tam istoty nie znały lęku i wrogości, nie cierpiały głodu… Nie oglądały tragicznych katastrof, wybuchów wulkanów oraz ognia palącego wszystko na wiór.
Poczucie obcości wilczura było niczym w porównaniu z tym co jeszcze zdąży tutaj zobaczyć. Zważywszy na cel jego misji, jakim było ponowne przywrócenie spokoju w obszarze Watah Pentagramu wszystkie tragedie i klęski mogły jeszcze stanąć przed jego oczyma.
Centurion będzie potrzebował siły aby sprostać czekającym go zadaniom. Powstrzymałem westchnienie, które mogłoby zdradzić mój niepokój. Będę musiał go wspierać i pilnować by nie zapomniał kim jest, gdy przyjdą najtrudniejsze chwile. Z pewnością wsparciem w tym wszystkim okaże się Universe, czy też – miejmy nadzieję – rozrastająca się liczebność stada.
Tak… to zawsze było pokrzepiające; widok ścieżek wydeptywanych przez co raz większe liczby łap, zapach futer w powietrzu i gwar rozmów przy wspólnych posiłkach. Oby i Centurion znalazł w tym siłę.
- Widzisz, twoje zagubienie w tym świecie jest rzeczą całkiem zrozumiałą Centurionie. Nie musisz zmuszać się do pałania miłością do świata, który wydaje ci się być obcy i złowrogi. – podniosłem się z ziemi i poruszając skrzydłami stanąłem tuż przy barku samca Alfa. – Mimo wszystko sądzę, że powinieneś dać mu szansę. Spróbować spojrzeć na to, co cię otacza łaskawszym okiem. Nie będę przed tobą ukrywał, że życie na Lummios jest trudne, a my być może staniemy w obliczu wojny. Niemniej dawna Wataha Kosmosu zyskała dziś nowy tytuł, nowych przywódców i otwiera się przed nią zupełnie nowa historia. Masz decydujący wpływ na to, jak zapiszesz pierwsze słowa dotyczące Pack of Fallen Stars.
Jesteś Alfą, Centurionie. Jesteś nowym początkiem. Choć na twoich barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność, wkrótce zrozumiesz co znaczy żyć wśród swoich.
Uśmiechnąłem się krzywo do basiora i szturchnąłem go złożonym skrzydłem.
- Kto wie, być może całkiem spodoba ci się bycie głową rodziny, którą sam stworzysz.
Centurion spojrzał na mnie swymi opalizującymi oczyma, a jego bok łagodnie uderzył w mój grzbiet. Mogę przysiąc, że na jego pysku na moment zamajaczył łagodny uśmiech.
- Miejmy nadzieję, Russelu. – odparł i ponownie wzniósł pysk ku niebu. – Chcę cię prosić, abyś jutro z samego rana udał się na terytoria pozostałych Watah i zgodnie z kodeksem ogłosił powstanie nowej, leżącej u stóp gór Lavlin. Chcę aby świat dowiedział się o istnieniu Pack of Fallen Stars.
- Cokolwiek nam to przyniesie? – zagadnąłem, a serce z dumą rosło w mej piersi.
- Cokolwiek nam to przyniesie. – odparł basior, a księżyc z całą swą dostojnością wyłonił się zza chmur i otoczył nas blaskiem swej niepokalanej opatrzności.
Stojąc nad brzegiem rzeki, której cichy szum idealnie wpisywał się w dźwięki nocy zadzierałem głowę przyglądając się ciemnemu nieboskłonowi, na którym lśniły tysiące gwiazd przypominających opiłki diamentu rozsypane po najdelikatniejszym jedwabiu. Dzisiejsza noc była ciepła, wiatr łagodnie przemykał między kłosami traw i na krótko gościł w moim futrze, po czym umykał gdzieś w górę ganiać między drzewami. Wszędzie wokół panowała zwiastująca spokój cisza, przerywana tylko pluskiem wody rozbijającej się o nabrzeżne skały i dźwięcznym akompaniamentem świerszczy ukrytych gdzieś pod konarami.
Nawet ostre szczyty gór majaczące gdzieś na północy dziś zdawały się być łagodniejsze. Wziąłem głęboki wdech ciesząc płuca ciepłym, czystym powietrzem i zadzierając pysk wysoko wpatrzyłem się w nienaganne piękno nocnego nieba.
Wszystko było tak idealne. Spokojne i nieprzeniknione, cały pejzaż cieszył oczy. Pomimo świadomości, że magia tej nocy była poniekąd moją zasługą nie umiałem się z tego cieszyć. Gwiazdy, choć cudowne i tak mi bliskie nie były nawet w połowie tak olśniewające jak te, które widywałem każdego dnia z mojego osobistego piedestału w królestwie mego ojca.
To tam gwiazdy lśniły najpiękniej, a niebo miało najciemniejszą barwę. To tam komety sunęły na wyciągnięcie łapy, a supernowe wybuchały z rzadka zasypując wszystko gradem ciepłych iskier. Co prawda w mojej krainie nie znano czegoś takiego jak wiatr, a rzeki nie płynęły wodą tylko czystą energią, którą łaskawie obdarowywał nas kosmos, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało.
Gdzieś wysoko w górze był kraj tak zniewalający i oszałamiający swym pięknem, że przeznaczono go wyłącznie bogom. To tam dumne głowy wznosili moi rodzice i wszyscy przodkowie, za którymi przyszło mi tak szybko zatęsknić. To tam był mój dom.
Pragnąłem zatracić się w rozmyślaniach o tym wszystkim, co czeka na mnie po zakończeniu mojego zadania, przez które trafiłem tutaj, lecz do nocnej symfonii dołączył jeszcze jeden, obcy dźwięk. Trawa ugięła się pod czyimiś łapami, wiatr zatańczył w cudzym futrze. Zwróciłem uszy w stronę przybyłego i momentalnie rozpoznałem znajomy odgłos przesuwającej się klamry na skórzanej obroży. Czy mogłem żałować, że nie przyjdzie mi spędzić tej nocy w samotności?
Odpędziłem od siebie tak niewdzięczną myśl i patrząc w niebo powitałem swego wuja.
- Dobry wieczór, Russelu. Czym mogę ci służyć?
R.
Na tle rozgwieżdżonego nieba z trudem można było dostrzec wilka, którego futro zdawało się być szatą wydartą z nocnego nieboskłonu. Centurion nawet stojąc tyłem emanował czymś dostojnym, majestatycznym. Czymś co przemawiało z jego łba zadartego wysoko, z bacznie ustawionych uszu i łap twardo stąpających po ziemi. Zdumiewał nie tylko olśniewającym futrem, ale również postawą, w której z łatwością rozpoznawałem boga.
Jego uszy drgnęły czujnie, usłyszał mnie już z daleka. Westchnąłem uśmiechając się pod nosem. Dostojna, czujna Alfa. Zupełnie jak jego matka.
- Dobry wieczór, Russelu. Czym mogę ci służyć? – dotarł mnie jego spokojny głos o mocnej barwie tonu. Rzeczowy jak zwykle.
Pokonałem dzielący nas dystans z wolna, rozkoszując się urokiem nocy. Dołączyłem do basiora stojącego na brzegu rzeki i pozwoliłem rześkiej, górskiej wodzie obmywać łapy. Zerknąłem na wpatrzonego w gwiazdy Centuriona, którego pysk wyrażał mądrość i nieprzerwany spokój.
- To ja chciałbym ci posłużyć towarzystwem tego wieczora, jeśli tylko się zgodzisz. – zagadnąłem, a on spojrzał na mnie bielą swych alabastrowych oczu i siadając skinął na miejsce obok siebie.
Usiedliśmy na brzegu Rzeki Evie pośród źdźbeł miękkiej trawy. Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem i pozwoliłem sobie rozkoszować się setkami gwiazd, lśniących niczym drobiny brokatu.
- Piękną mamy noc, prawda? – zapytałem wsłuchując się w szept wody.
- Zniewalającą. – odparł krótko, co dało mi odczuć, że pragnie celebrować tą chwilę w milczeniu.
Zwykle z radością pogrążyłbym się w tej ciszy, ale po prawdzie miałem mu coś do przekazania. Odczekałem chwilę, aż chmury odsłoniły wiszący w górze księżyc i przekrzywiłem głowę przypatrując się wilkowi siedzącemu obok.
Powieki Centuriona były zamknięte, zupełnie jakby znał mapę nocnego nieba na pamięć i nie potrzebował go widzieć, aby cieszyć się tym widokiem. Odwróciłem wzrok i wyciągnąłem łapy układając się na trawie w wygodnej pozycji.
- Tęsknisz za domem? – mruknąłem obserwując go spod przymkniętych powiek.
Oczy basiora otworzyły się gwałtownie. Spojrzał na mnie z niemałym zaskoczeniem malującym się na pysku. Przez chwilę milczał, aż zaskoczenie zniknęło. Odchrząknął i pomknął wzrokiem w niebo.
- Oczywiście, że tak. – odpowiedział bez cienia wahania.
- A co z Lummios? Co z rejonem Watah Księżyca? Nie sądzisz, że to również twój dom? – zastanawiało mnie jak bardzo ryzykuję tym pytaniem, ale samiec nawet nie drgnął.
Błyskawicznie opanował emocje, nawet jeśli początkowo nie był zadowolony z poruszonego przeze mnie tematu.
- To, że się tutaj znalazłem… - zamilkł, a potem mocno zacisnął powieki – Jestem tutaj w celach wyższych. Jestem tu, ponieważ moi rodzice wyznaczyli zadanie, któremu tylko ja mogę sprostać. Chwilowa rozłąka to żadna cena w obliczu zagłady całego świata. Wojny muszą się zakończyć, Avox musi odzyskać równowagę. Już kiedyś dokonali tego moi rodzice, a teraz przyszła moja kolej.
- Twoi rodzice odeszli stąd, ponieważ ich życie na tym świecie się skończyło. Ofiarowali swoje żywoty aby naprawić to, co się tu stało. – westchnąłem na wspomnienie tego okropnego czasu pełnego mroku, w którym trudno było spokojną noc. – Ale twoja matka… wcale nie chciała odchodzić. Kochała ten świat równie bardzo, co twoja siostra.
C.
Momentalnie przed oczyma stanął mi obraz Universe, która z najszczerszym śmiechem i powiekami otwartymi szeroko z zachwytu pędziła przez łąki zaledwie na chwilę po tym jak powitaliśmy ten świat. Pamiętam doskonale z jakim wówczas mierzyłem się uczuciem; z lękiem przed tym nowym miejscem, przed setkami zupełnie nieznanych mi bodźców, o których do tamtej pory słyszałem tylko z matczynych opowieści. Stałem pośród traw z trwogą w sercu, która na dobre zagościła w moim życiu tuż obok ciężaru, jakim jest poczucie obowiązku wobec wymiaru, w którym wcale nie chciałem się znaleźć.
Universe natomiast po prostu poddała się temu wszystkiemu co ją otaczało. Posmakowała górskiej wody, pozwalała by pnącza gładziły jej futro. Moja siostra zaakceptowała ten świat zanim on sam zdążył odczuć jej obecność. Zatraciła się w cudzie poranków i z niemalejącym entuzjazmem stale szukała nowych obiektów, których środowisko mogłaby zgłębiać i badać. Fascynacja i uwielbienie jakie gościły w jej oczach gdy obserwowała ptactwo przemykające po niebie było dla mnie czymś obcym, czymś, czego sam nie odczuwałem.
Poczułem jak własne czoło marszczy mi się w wyrazie głębokiej zadumy. Oczywiście wiedziałem, że moi rodzice kochali ten świat. W końcu… gdyby tak nie było nie poświęciliby swojego życia tylko po to, aby ratować jeden z tysięcy maleńkich wymiarów w ogromnym i zapętlonym wszechświecie.
Dobrze wiedziałem, że słowa Russela niosą ze sobą wiele prawdy. Zapewne gdyby Lummios nie stał w obliczu zagłady matka i ojciec zostaliby tutaj, a ja być może nigdy nie zaznałbym magii, jaka emanowała w królestwie gwiazd.
Myśl o ogromnym uczuciu jakim cała moja rodzina darzyła ten świat zaczynała mnie powoli przygnębiać. Matka wzięła ten świat pod swoją opiekę, ojciec postanowił tu zostać choć od młodości znał majestat, w jakim żył jako król. Nawet Universe, która nie widziała tej ziemi jeszcze przed wszystkimi katastrofami zapragnęła stać się jego częścią.
- Czy problem leży we mnie? – dopiero gdy w powietrzu zadźwięczała nuta wahania pojąłem, że zadałem to pytanie na głos.
Potrząsnąłem łbem zupełnie nie rozumiejąc skąd u mnie ta niepewność. Zerknąłem na samca Beta, który leżąc w trawie wyciągnął szyję w moją stronę i przyjrzał mi się swymi bystrymi oczyma.
- Co masz na myśli? – zagadnął w odpowiedzi.
Zawahałem się. Czy powinienem tak po prostu obnażać przed nim swoje najgłębsze przemyślenia? Z drugiej strony… Russel był wilkiem, o którym krążyły legendy. Mój ojciec traktował go jako najwierniejszego druha, matka miała w nim brata. Rodzice bez zastanowienia powierzyli mu pieczę nade mną i Universe gdy zesłali nas na ten świat. Russel wiedział wiele, a przy tym zobowiązał się wspierać moją rodzinę. Musiałem zaryzykować i na własny koszt dowiedzieć się, czy mogę mu ufać.
- Po prostu… - westchnąłem z cicha i mimowolnie podwinąłem ogon pod same łapy. – Nie czuję do tego świata tej wielkiej miłości, o której wszyscy mówią. Nie chcę zabrzmieć tak, jakbym nie uważał Lummios za piękne miejsce, ale gdzieś w środku czuję, że ja tutaj zwyczajnie nie przynależę. Nie odczuwam przywiązania do słońca, wiatru i świergotu ptaków. Gubię się we wszystkim, co mnie otacza. Wiem, że moi rodzice z dumą doglądali tej watahy i zamierzam zaangażować się w przywrócenie jej dawnej świetności oraz zrobić co w mojej mocy, aby dopełnić mojej misji. Gdy jednak myślę o swoich uczuciach… nie miłuję Lummios tak jak Universe, ojciec czy matka. Prawdę mówiąc raczej się go boję.
Zamilkłem odwracając wzrok. Pysk Russela nie zdradzał niczego, po czym mógłbym poznać jego reakcję. Zacisnąłem mocniej kły w obawie, że powiedziałem zbyt wiele, lecz jednocześnie poczułem pewną lekkość; zupełnie jakby moje serce samodzielnie ucieszyło się ze zrzucenia tego ciężaru.
R.
Rozumiałem słowa basiora Alfa aż nazbyt dobrze. W końcu kto lepiej ode mnie znał okrutną i morderczą stronę otaczającego nas świata?
Centurion nawet nie zdawał sobie sprawy z tego ile zła zdąży jeszcze zobaczyć. Nie miał pojęcia o tym jak wygląda rozlew krwi, nienawiść i zdrada. W miejscu, z którego pochodził nie było czegoś takiego. Żyjące tam istoty nie znały lęku i wrogości, nie cierpiały głodu… Nie oglądały tragicznych katastrof, wybuchów wulkanów oraz ognia palącego wszystko na wiór.
Poczucie obcości wilczura było niczym w porównaniu z tym co jeszcze zdąży tutaj zobaczyć. Zważywszy na cel jego misji, jakim było ponowne przywrócenie spokoju w obszarze Watah Pentagramu wszystkie tragedie i klęski mogły jeszcze stanąć przed jego oczyma.
Centurion będzie potrzebował siły aby sprostać czekającym go zadaniom. Powstrzymałem westchnienie, które mogłoby zdradzić mój niepokój. Będę musiał go wspierać i pilnować by nie zapomniał kim jest, gdy przyjdą najtrudniejsze chwile. Z pewnością wsparciem w tym wszystkim okaże się Universe, czy też – miejmy nadzieję – rozrastająca się liczebność stada.
Tak… to zawsze było pokrzepiające; widok ścieżek wydeptywanych przez co raz większe liczby łap, zapach futer w powietrzu i gwar rozmów przy wspólnych posiłkach. Oby i Centurion znalazł w tym siłę.
- Widzisz, twoje zagubienie w tym świecie jest rzeczą całkiem zrozumiałą Centurionie. Nie musisz zmuszać się do pałania miłością do świata, który wydaje ci się być obcy i złowrogi. – podniosłem się z ziemi i poruszając skrzydłami stanąłem tuż przy barku samca Alfa. – Mimo wszystko sądzę, że powinieneś dać mu szansę. Spróbować spojrzeć na to, co cię otacza łaskawszym okiem. Nie będę przed tobą ukrywał, że życie na Lummios jest trudne, a my być może staniemy w obliczu wojny. Niemniej dawna Wataha Kosmosu zyskała dziś nowy tytuł, nowych przywódców i otwiera się przed nią zupełnie nowa historia. Masz decydujący wpływ na to, jak zapiszesz pierwsze słowa dotyczące Pack of Fallen Stars.
Jesteś Alfą, Centurionie. Jesteś nowym początkiem. Choć na twoich barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność, wkrótce zrozumiesz co znaczy żyć wśród swoich.
Uśmiechnąłem się krzywo do basiora i szturchnąłem go złożonym skrzydłem.
- Kto wie, być może całkiem spodoba ci się bycie głową rodziny, którą sam stworzysz.
Centurion spojrzał na mnie swymi opalizującymi oczyma, a jego bok łagodnie uderzył w mój grzbiet. Mogę przysiąc, że na jego pysku na moment zamajaczył łagodny uśmiech.
- Miejmy nadzieję, Russelu. – odparł i ponownie wzniósł pysk ku niebu. – Chcę cię prosić, abyś jutro z samego rana udał się na terytoria pozostałych Watah i zgodnie z kodeksem ogłosił powstanie nowej, leżącej u stóp gór Lavlin. Chcę aby świat dowiedział się o istnieniu Pack of Fallen Stars.
- Cokolwiek nam to przyniesie? – zagadnąłem, a serce z dumą rosło w mej piersi.
- Cokolwiek nam to przyniesie. – odparł basior, a księżyc z całą swą dostojnością wyłonił się zza chmur i otoczył nas blaskiem swej niepokalanej opatrzności.
~ CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz