Odkąd tylko pojawił się samiec Alfa odczułem nad sobą ciężar jego rangi, który nie bił od jego siostry. Centurion i Universe, mimo, że podawali się za rodzeństwo byli całkowicie różni. Nie tylko fizycznie, gdzie Universe wyglądała na łagodną, pogodną i zgrabną waderę, a jej brat prezentował się jako surowy i zimny, nienaturalnie wydłużony kij w wilczej postaci, ale również w sposobie bycia, mowy, czy nawet sposobie w jaki im z oczu patrzyło.
Łączyła ich dziwna, kosmiczna aura i ciekawy zapach. Cała moja rozmowa z Centurionem była sztywna i skupiała się tylko i wyłącznie na sprawach formalnych.
Zapytał mnie o miejsce pochodzenia, co skłoniło mnie do odejścia ze stada oraz jakie stanowisko pełniłem w przeszłości. Streściłem mu to i owo o swoich mocach, powiedziałem w czym dobrze się odnajduję, ale basior zdawał się nie słuchać niczego, co rzeczowo nie odpowiadało na jego pytania. No ciekawy z niego okaz, nie dało się tego ukryć. Opowiedział mi o możliwościach stanowisk do wyboru i szybko podjąłem decyzję o zajęciu się pracą w sektorze edukacyjnym.
Cała rozmowa zajęła nam dziesięć, może piętnaście minut? Później zostałem oddelegowany z jaskini, od której nieopodal wejścia czekała już Universe.
Wadera podniosła się, gdy szedłem w jej stronę i pytająco uniosła brew, co miało zastąpić energiczne "i jak, i jak?", jakie tliło się w jej oczach.
- O rany. - rzuciłem tylko, a samica natychmiast zaśmiała się po cichu.
- Jest różnica, co?
- Kosmiczna. - zażartowałem i oboje zachichotaliśmy.
- Czym będziesz się zajmował?
- Zostałem sanitariuszem.
Universe otworzyła pysk radośnie.
- Świetnie, więc będziemy mieli kilka wspólnych zajęć.
- Naprawdę? - uśmiechnąłem się do niej.
- Jestem zielarką, więc od czasu do czasu nasza wspólna wiedza może okazać się potrzebna. - samica wstała i kiwnęła głową w stronę ścieżki. - Jeśli chcesz, możemy się jeszcze kawałek przejść.
- Jasne, z chęcią. - zgodziłem się i ruszyliśmy razem między kolosalne skały.
Ucieszyłem się z faktu, że samica będzie mi czasami towarzyszyła w pracy.
Universe opowiedziała mi to i owo o godzinach, w których rozpoczyna się posiłek i o tym jak rozparcelowane są warty oraz prywatne leża. Chodziliśmy między skałami leża, gdzie woda spływała z rosłych głazów, a zielone porosty pięły się w górę by zniknąć w jasnym świetle. Terytoria były naprawdę piękne i wiedziałem, że będę je podziwiał i eksplorował z niekłamanym zainteresowaniem. Pod koniec naszego spaceru Universe zapytała mnie o nazwisko, jakim przedstawiłem się jej i jej bratu.
- Biangeal, tak? - dopytała.
- Tak, dokładnie tak jak myślałaś, oznacza po prostu "białe futro". Cała moja rodzina od pokoleń wydaje na świat białe wilki, spośród których samce rodzą się z naturalnym porożem. To ma symbolizować jedność łowcy z podległą mu zwierzyną, czy jakoś tak... - streściłem samicy rodzinne przekonania.
Universe spojrzała na mnie zaciekawiona i wydała z siebie wysoki, długi pomruk. Nim się obejrzałem, obeszliśmy już całe Leże dookoła i znów staliśmy w miejscu, z którego wyruszyliśmy.
- Rozumiem, to bardzo ładna symbolika. - samica przekrzywiła głowę z uśmiechem.
Odwzajemniłem go. Nigdy się nad tym za bardzo nie pochylałem, ale faktycznie, mój klan miał w sobie coś wyjątkowego.
- Masz ochotę odpocząć? W końcu masz za sobą daleką drogę. - zapytała samica i faktycznie, od kilku chwil odczuwałem lekkie zmęczenie.
- To chyba dobry pomysł, od jutra zaczynają się moje nowe obowiązki. - przyznałem, a Universe pomału się cofnęła. Zrozumiałem, że w ten sposób odsłaniała mi drogę do Leża.
- W takim razie miłego dnia, Nairinie. Do zobaczenia później. - rzekła i skierowała się w stronę skał, po których zapewne musiała się wspiąć do swojej jaskini.
Ruszyłem powoli w kierunku zacienionej przestrzeni i gdy tak się rozchodziliśmy, wpadłem na coś istotnego.
- Universe! - powiedziałem głośno, a samica odwróciła się na stopniu i poruszyła pytająco uszami. - Dziękuję, że się mną dziś zajęłaś.
Samica roześmiała się promiennie.
- Nie ma za co, Nairinie! Miłego dnia! - to zawoławszy, wadera pomknęła radośnie w górę, a ja zająłem miejsce u wejścia do jamy.
Cieszyłem się, że ją poznałem.
Nadzieja jest jak długo wyczekiwana pierwsza gwiazda na niebie i chociaż później rozmywa się w ciągu dnia, jej blask jeszcze długo ogrzewa nasze serca
wtorek, 5 maja 2020
poniedziałek, 27 kwietnia 2020
Asche - CD. Historii Anzaia
Wysunęłam pysk aby obwąchać to dziwne stworzenie i przyjrzeć mu się lepiej. Zawiniątko reagowało na naszą obecność w jakiś dziwny, dziecięcy sposób. Czy ono się cieszyło, czy mi się wydawało?
Anzai pytał o to, czy dobrym pomysłem byłoby to zjeść. Miał rację, było bezbronne i nieruchome, ale ani za ładnie nie pachniało, ani nie przypominało w żaden sposób zwierzyny.
- A co jeśli jest trujące? - spytałam krzywiąc się lekko. No zapaszek miało swojski.
- Tego nie wiem, ale nie wygląda na sprawiające zagrożenie. - odrzekł basior.
- Może i nie wygląda, ale co jeśli jest jak te żaby, które wyglądają ładnie, ale cała ich skóra powleczona jest trucizną?
- Nie wygląda na kosmiczną żabę... - stwierdził Anzai nieco ściszając głos.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Pytałeś mnie o opinię, a ja nie jestem przekonana do zjedzenia tego. Poza tym mam dziwne wrażenie, że to na nas patrzy. - mruknęłam zniesmaczona. - Reaguje trochę jak takie dziecko, nie uważasz?
- Jak dziecko? - samiec spojrzał na mnie z brakiem zrozumienia.
Może nie obcował do tej pory ze szczeniętami i nie wiedział za dużo o ich bezmyślnym zachowaniu.
- No spójrz, patrzy w tę stronę całkiem świadomie i szczerzy ten swój... - szukałam słowa na określenie wątpliwej urody stworzonka. - osobliwy pyszczek...
- Kiedy byłem tu po raz pierwszy również się śmiało. - zdradził mi wilk.
- W dodatku leży w jakimś zawiniątku. Nie znam się na okolicznych stworzeniach, ale skąd w środku lasu wzięłoby się takie niczemu nie podobne... coś?
- Myślisz, że w okolicy mogą być dorosłe osobniki?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem dużo o tutejszych mieszkańcach, a ty?
- Ja również.
Zastanowiłam się przez moment. Nie mieliśmy co zrobić z tym tutaj. Mogliśmy iść za pomysłem basiora i zabić, po czym podzielić się tym znaleziskiem aby je zjeść. Nie wiem czy bardziej obawiałam się, że się potrujemy czy bardziej w głowie świtała mi myśl, że możemy spotkać się z odwetem rodziców tego stwora.
- Universe i Nairin należą do oddziału medycznego Watahy. - powiedziałam. - Może przedstawmy im sytuacje i sprawdźmy, czy warto zjeść tego niby-kosmitę.
Basior mruknął w zamyśleniu.
- Oczywiście nie musimy zdradzać im pomysłu z pożarciem. Jeśli okaże się, że to zjadliwe, sami poczynimy honory. Co myślisz?
Anzai?
Anzai pytał o to, czy dobrym pomysłem byłoby to zjeść. Miał rację, było bezbronne i nieruchome, ale ani za ładnie nie pachniało, ani nie przypominało w żaden sposób zwierzyny.
- A co jeśli jest trujące? - spytałam krzywiąc się lekko. No zapaszek miało swojski.
- Tego nie wiem, ale nie wygląda na sprawiające zagrożenie. - odrzekł basior.
- Może i nie wygląda, ale co jeśli jest jak te żaby, które wyglądają ładnie, ale cała ich skóra powleczona jest trucizną?
- Nie wygląda na kosmiczną żabę... - stwierdził Anzai nieco ściszając głos.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Pytałeś mnie o opinię, a ja nie jestem przekonana do zjedzenia tego. Poza tym mam dziwne wrażenie, że to na nas patrzy. - mruknęłam zniesmaczona. - Reaguje trochę jak takie dziecko, nie uważasz?
- Jak dziecko? - samiec spojrzał na mnie z brakiem zrozumienia.
Może nie obcował do tej pory ze szczeniętami i nie wiedział za dużo o ich bezmyślnym zachowaniu.
- No spójrz, patrzy w tę stronę całkiem świadomie i szczerzy ten swój... - szukałam słowa na określenie wątpliwej urody stworzonka. - osobliwy pyszczek...
- Kiedy byłem tu po raz pierwszy również się śmiało. - zdradził mi wilk.
- W dodatku leży w jakimś zawiniątku. Nie znam się na okolicznych stworzeniach, ale skąd w środku lasu wzięłoby się takie niczemu nie podobne... coś?
- Myślisz, że w okolicy mogą być dorosłe osobniki?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem dużo o tutejszych mieszkańcach, a ty?
- Ja również.
Zastanowiłam się przez moment. Nie mieliśmy co zrobić z tym tutaj. Mogliśmy iść za pomysłem basiora i zabić, po czym podzielić się tym znaleziskiem aby je zjeść. Nie wiem czy bardziej obawiałam się, że się potrujemy czy bardziej w głowie świtała mi myśl, że możemy spotkać się z odwetem rodziców tego stwora.
- Universe i Nairin należą do oddziału medycznego Watahy. - powiedziałam. - Może przedstawmy im sytuacje i sprawdźmy, czy warto zjeść tego niby-kosmitę.
Basior mruknął w zamyśleniu.
- Oczywiście nie musimy zdradzać im pomysłu z pożarciem. Jeśli okaże się, że to zjadliwe, sami poczynimy honory. Co myślisz?
Anzai?
poniedziałek, 20 kwietnia 2020
Universe - CD. Historii Nairina
Szłam z wysoko uniesioną głową i zadowoleniem wymalowanym na pysku. Samiec, którego sprowadziłam był zachwycony tym co nas otaczało. Czułam się pełna radości i dumy, zupełnie jakby to za moją sprawą podziemny urok dotarł do jego serca. Moje wnętrze wypełniała radość, tak właśnie wyobrażałam sobie uczucie mojej mamy, która sto lat temu również prowadziła nowe wilki tymi korytarzami. Jak można było nie pokochać takiego uczucia?
Z każdą chwilą rozsmakowania w tym przeżyciu czułam się co raz bardziej przywiązana do stanowiska Alfy, choć byłam nią tak naprawdę przez zaledwie jeden dzień!
Wejście do Leża stało przed nami otworem. Wyprzedziłam białofutrego samca i zasłoniłam sobą centralną część wejścia. Nairin uniósł brew w geście zdziwienia.
- A to co za część artystyczna? - zapytał z uśmiechem.
Pokazałam mu język, zupełnie nie przejmując się jego zadziorną uwagą.
- Witaj w miejscu, w którym panuje spokój i harmonia. W domu dla wszystkich istot jasności. - wyrecytowałam z dumnie uniesioną głową i cofnęłam się, wykonując przed tym teatralny półukłon.
Odsłoniłam Nairinowi jasną przestrzeń pełną miedzianych skał, na których kwitły porosty, a z ich szczytów wąskimi strumieniami lała się woda. Światło podobne do słonecznego przedzierało się poprzez wysokie i bujne drzewa, a płyty skalne wyrastały z płytkiej wody o malachitowym kolorze.
Leże jaśniało zieleniami lian i obszernych koron drzew, w których pogwizdywały ptaki.
Było tu mnóstwo miejsca na odpoczynek i cieszenia oka uspokajającym krajobrazem.
Spojrzałam na Nairina, który z uchylił wargi i z szeroko otwartymi oczyma patrzył przed siebie, omiatając wzrokiem każdą z gałęzi i skał.
- Ten monumentalny blok z kamienia, który widzisz przed nami to właśnie centralna część Leża, w której znajdują się kondygnacje jaskiń, które są zdolne pomieścić całe setki wilków! - opowiedziałam zgodnie z prawdą. - Na samej górze, tam gdzie widać po prawej stronie stromą ścieżką swoją jamę ma mój brat, poziom niżej, na tym dużym występie widać wejście do mojej jaskini. Jeszcze niżej, bardziej po lewej i trochę pod występem, z którego spływa woda znajduje się wejście do jaskini samca Beta, a tam, na dole, przed tą wolną i otwartą przestrzenią w tej ogromnej wnęce znajduje się wejście do jaskiń głównych, wspólnego leża dla wszystkich członków Watahy!
- Universe, to miejsce jest niesamowite! - Nairin uśmiechnął się do mnie i czułam, że podziela cały mój entuzjazm.
- Chodź, nie ma na co czekać! - zawołałam z chichotem i pognaliśmy w dół drogi, aby jak najszybciej znaleźć się u stóp leża.
Rozchlapywaliśmy wodę i przeskakiwaliśmy ponad skałkami jak małe dzieci, nie mogłam powstrzymać radości, jaka rozpierała moje serce w tamtej chwili.
Nairin był zupełnie swobodny i taki rodzaj zabawy zdawał się być dla niego zupełnie naturalny. Mimo, iż byłam wiele lat starsza, czułam się przy nim jak przy swoim rówieśniku.
Zahamowaliśmy ostro na obszernej płycie skalnej, która ścieliła się przed górującym ponad nami wejściem do wspólnych jaskiń. Wpadliśmy tam z lekkim zakrętem, aż łapy drżały od podtrzymywania równowagi.
Oddychaliśmy ciężko patrząc na siebie i śmiejąc się półgębkiem.
- Universe? - usłyszałam nagle i natychmiast podniosłam głowę.
Ten mocny, głęboki tembr głosu należał do mojego brata, który właśnie schodził z górnych partii leża. Jego eteryczne futro falowało wokół niego, a na szyi ciążył mu mosiężny klejnot. Szedł wyprostowany, a przy tym swobodny. Nawet mimo bycia jego siostrą czułam się przy nim taka malutka i nieistotna, zupełnie jakby Centurion skupiał w sobie całą potęgę wszechświata.
Dostrzegłam, że Nairin natychmiast spoważniał i gdy mój brat zszedł ze skał i ruszył w moją stronę, w łagodny sposób pochylił łeb podobnie jak zrobił to wtedy, gdy spotkał mnie na granicy.
Uśmiechnęłam się leciutko do brata. Widział nasz sprint, a ja wiedziałam dobrze, że nie jest fanem takich rozrywek.
- Cześć braciszku. - rzuciłam na ile swobodnie się dało. Mój brat był jednak w pełni skupiony na białym basiorze, który stał przed nim.
- A więc to jest ten wilk, który do nas przybył. - rzekł. - Jak cię zwą?
- Nairin. Nairin Biangeal z Watahy Snów. Przybyłem tutaj ubiegać się o członkostwo w twoim stadzie. - Nairin wyprostował kark i patrzył na mojego brata z powagą i uprzejmym, choć dużo poważniejszym tonem i postawą.
- Tak myślałem. - odrzekł rzeczowo Centurion. - Nazywam się Centurion i jestem samcem Alfa. Moją siostrę, Universe już poznałeś. Droga z granicy tutaj trochę wam zajęła... - złapałam zimną iskierkę w jego głosie. - Nieobecny jest aktualnie basior Beta, ale z pewnością go nie przeoczysz, gdy już się pojawi. Chodźmy, opowiesz mi co nieco o sobie.
Centurion nie czekając ruszył w stronę leża. Nairin zrobił krok za nim po czym zerknął na mnie z miną wołającą o pomoc.
Przewróciłam oczami i machnęłam na niego łapą. No idź, przecież cię nie zje, pomyślałam, i usiadłam przed wejściem cierpliwie czekając na powrót samca.
To rutynowa seria pytań, przydzielenie stanowiska i takie tam pierdółki, nad którymi mój brat ubóstwiał się rozwodzić. Dla niego bycie Alfą opierało się na stanowczości i rzeczowym spełnianiu swoich obowiązków. Zapewne miał dużo racji, ale gryzło mnie, że ta pozycja w ogóle nie daje mu radości.
Może i wyglądał na chłodnego, jak i często się tak zachowywał, ale znałam go najlepiej na świecie i doskonale wiedziałam, że ma w sobie mnóstwo ciepła i wrażliwości. Pechowo, to miejsce nie było dla niego równie piękne co dla mnie. Centurion marzył o powrocie do domu, a nie władaniu watahą, która znajdowała się całe setki lat świetlnych od naszej krainy. No nic, pozostawało tylko mieć nadzieję, że to mu się kiedyś zmieni.
Obróciłam się w stronę wejścia, ale po samcach nie było śladu. Ciekawiło mnie jakie stanowisko zajmie Nairin i musiałam koniecznie zapytać go o to całe nazwisko. Nairin Biangeal.
Czy on każdemu zamierza się tak przedstawiać?
Nairinie?
Z każdą chwilą rozsmakowania w tym przeżyciu czułam się co raz bardziej przywiązana do stanowiska Alfy, choć byłam nią tak naprawdę przez zaledwie jeden dzień!
Wejście do Leża stało przed nami otworem. Wyprzedziłam białofutrego samca i zasłoniłam sobą centralną część wejścia. Nairin uniósł brew w geście zdziwienia.
- A to co za część artystyczna? - zapytał z uśmiechem.
Pokazałam mu język, zupełnie nie przejmując się jego zadziorną uwagą.
- Witaj w miejscu, w którym panuje spokój i harmonia. W domu dla wszystkich istot jasności. - wyrecytowałam z dumnie uniesioną głową i cofnęłam się, wykonując przed tym teatralny półukłon.
Odsłoniłam Nairinowi jasną przestrzeń pełną miedzianych skał, na których kwitły porosty, a z ich szczytów wąskimi strumieniami lała się woda. Światło podobne do słonecznego przedzierało się poprzez wysokie i bujne drzewa, a płyty skalne wyrastały z płytkiej wody o malachitowym kolorze.
Leże jaśniało zieleniami lian i obszernych koron drzew, w których pogwizdywały ptaki.
Było tu mnóstwo miejsca na odpoczynek i cieszenia oka uspokajającym krajobrazem.
Spojrzałam na Nairina, który z uchylił wargi i z szeroko otwartymi oczyma patrzył przed siebie, omiatając wzrokiem każdą z gałęzi i skał.
- Ten monumentalny blok z kamienia, który widzisz przed nami to właśnie centralna część Leża, w której znajdują się kondygnacje jaskiń, które są zdolne pomieścić całe setki wilków! - opowiedziałam zgodnie z prawdą. - Na samej górze, tam gdzie widać po prawej stronie stromą ścieżką swoją jamę ma mój brat, poziom niżej, na tym dużym występie widać wejście do mojej jaskini. Jeszcze niżej, bardziej po lewej i trochę pod występem, z którego spływa woda znajduje się wejście do jaskini samca Beta, a tam, na dole, przed tą wolną i otwartą przestrzenią w tej ogromnej wnęce znajduje się wejście do jaskiń głównych, wspólnego leża dla wszystkich członków Watahy!
- Universe, to miejsce jest niesamowite! - Nairin uśmiechnął się do mnie i czułam, że podziela cały mój entuzjazm.
- Chodź, nie ma na co czekać! - zawołałam z chichotem i pognaliśmy w dół drogi, aby jak najszybciej znaleźć się u stóp leża.
Rozchlapywaliśmy wodę i przeskakiwaliśmy ponad skałkami jak małe dzieci, nie mogłam powstrzymać radości, jaka rozpierała moje serce w tamtej chwili.
Nairin był zupełnie swobodny i taki rodzaj zabawy zdawał się być dla niego zupełnie naturalny. Mimo, iż byłam wiele lat starsza, czułam się przy nim jak przy swoim rówieśniku.
Zahamowaliśmy ostro na obszernej płycie skalnej, która ścieliła się przed górującym ponad nami wejściem do wspólnych jaskiń. Wpadliśmy tam z lekkim zakrętem, aż łapy drżały od podtrzymywania równowagi.
Oddychaliśmy ciężko patrząc na siebie i śmiejąc się półgębkiem.
- Universe? - usłyszałam nagle i natychmiast podniosłam głowę.
Ten mocny, głęboki tembr głosu należał do mojego brata, który właśnie schodził z górnych partii leża. Jego eteryczne futro falowało wokół niego, a na szyi ciążył mu mosiężny klejnot. Szedł wyprostowany, a przy tym swobodny. Nawet mimo bycia jego siostrą czułam się przy nim taka malutka i nieistotna, zupełnie jakby Centurion skupiał w sobie całą potęgę wszechświata.
Dostrzegłam, że Nairin natychmiast spoważniał i gdy mój brat zszedł ze skał i ruszył w moją stronę, w łagodny sposób pochylił łeb podobnie jak zrobił to wtedy, gdy spotkał mnie na granicy.
Uśmiechnęłam się leciutko do brata. Widział nasz sprint, a ja wiedziałam dobrze, że nie jest fanem takich rozrywek.
- Cześć braciszku. - rzuciłam na ile swobodnie się dało. Mój brat był jednak w pełni skupiony na białym basiorze, który stał przed nim.
- A więc to jest ten wilk, który do nas przybył. - rzekł. - Jak cię zwą?
- Nairin. Nairin Biangeal z Watahy Snów. Przybyłem tutaj ubiegać się o członkostwo w twoim stadzie. - Nairin wyprostował kark i patrzył na mojego brata z powagą i uprzejmym, choć dużo poważniejszym tonem i postawą.
- Tak myślałem. - odrzekł rzeczowo Centurion. - Nazywam się Centurion i jestem samcem Alfa. Moją siostrę, Universe już poznałeś. Droga z granicy tutaj trochę wam zajęła... - złapałam zimną iskierkę w jego głosie. - Nieobecny jest aktualnie basior Beta, ale z pewnością go nie przeoczysz, gdy już się pojawi. Chodźmy, opowiesz mi co nieco o sobie.
Centurion nie czekając ruszył w stronę leża. Nairin zrobił krok za nim po czym zerknął na mnie z miną wołającą o pomoc.
Przewróciłam oczami i machnęłam na niego łapą. No idź, przecież cię nie zje, pomyślałam, i usiadłam przed wejściem cierpliwie czekając na powrót samca.
To rutynowa seria pytań, przydzielenie stanowiska i takie tam pierdółki, nad którymi mój brat ubóstwiał się rozwodzić. Dla niego bycie Alfą opierało się na stanowczości i rzeczowym spełnianiu swoich obowiązków. Zapewne miał dużo racji, ale gryzło mnie, że ta pozycja w ogóle nie daje mu radości.
Może i wyglądał na chłodnego, jak i często się tak zachowywał, ale znałam go najlepiej na świecie i doskonale wiedziałam, że ma w sobie mnóstwo ciepła i wrażliwości. Pechowo, to miejsce nie było dla niego równie piękne co dla mnie. Centurion marzył o powrocie do domu, a nie władaniu watahą, która znajdowała się całe setki lat świetlnych od naszej krainy. No nic, pozostawało tylko mieć nadzieję, że to mu się kiedyś zmieni.
Obróciłam się w stronę wejścia, ale po samcach nie było śladu. Ciekawiło mnie jakie stanowisko zajmie Nairin i musiałam koniecznie zapytać go o to całe nazwisko. Nairin Biangeal.
Czy on każdemu zamierza się tak przedstawiać?
Nairinie?
niedziela, 19 kwietnia 2020
Anzai - CD. Historii Asche
Było
mi głupio i niezręcznie. Gdy samica zniknęła z mojego pola
widzenia, powróciłem do samotnego zwiedzania. W chwili moją uwagę
przykuło coś dziwnego. Zatrzymałem się, wytężyłem lekko wzrok,
nieświadomi wydałem z siebie gardlany warkot. Powoli zbliżyłem
się do tego czegoś, pachniało bardzo dziwnie. Nigdy wcześniej nie
widziałem czegoś podobnego. Chwyciłem przedmiot w zęby, zacząłem
gryźć i szarpać. Ponownie obwąchałem go i wtedy moje oczy
zakręciły się, aktywując zdolność. Moja sierść najeżyła
się, zapach nie dawał mi spokoju, pobiegłem więc za tropem. Wtedy
usłyszałem głośny płacz. Stanąłem. Skierowałem wzrok prosto w
zarośla, powoli zbliżyłem się i rozchyliłem gałęzie. Zawinięte
w białą szmatkę, ruszające się, ryczące coś. Ostrożnie
powąchałem. Kosmita złapał mnie za nos jedną kończyną a drugą
za sierść, ale przestał wydawać z siebie irytujący dźwięk.
Odskoczyłem jak poparzony, jednak po chwili ciekawość ponownie
wzięła górę i zacząłem znowu dokładnie obwąchiwać
stworzenie.
Odruchowo oblizałem się i pociekła mi ślinka. To coś zaczęło wydawać z siebie jeszcze dziwniejszy dźwięk, jakby śmiech. Nie rozumiałem, czemu moja przekąska nie ucieka. Lekko szturwałem to łapą, ale nie wydawało się jakby, potrafiło się w jakikolwiek sposób przemieszczać. Nie stwarzało zagrożenia, postanowiłem po prostu zostawić to coś w spokoju i iść sobie dalej. Jedak, gdy tylko się oddaliłem, zaczęło znowu głośno wyć. Chciałem się cofnąć, ale w sumie co ja bym z tym czymś zrobił. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem powoli zawracać do reszty watahy. Wszyscy powoli schodzili się na posiłek, jeszcze nie znałem tutejszych manier. Nie byłem jakoś super głodny, poczekałem, aż wszyscy się poczęstują. Podszedłem, oderwałem sobie kawałek jelenia i położyłem się nieco dalej. Lubiłem w spokoju zjeść. Nie spieszyłem się, gdy obgryzłem całe mięso, zabrałem się za kości. Lubiłem ten gruchot.
Usłyszałem, że ktoś powoli zbliża się do mnie, już miałem wizje, jak mój spokojny posiłek dobiega końca. Jednak to była Asche. Tak zrobiłem z siebie głupka w jej oczach. Moje zdziwienie było ogromne, gdy rzuciła mi kolejny spory kawał mięsa. Nie wiedziałem jak mam się zachować, co odpowiedzieć. Spojrzałem na nią, chciałem się uśmiechnąć, ale nie było mnie na to jednak stać, moja mina była obojętna. Nie chciałem jeszcze bardziej jej do siebie zrazić. Wystarczył tamten jeden incydent. Jednak przydałoby się coś odpowiedzieć miłego. Jakieś grzeczne słowo, nieśmiało wydusiłem więc z siebie dźwięk
- Dziękuje... nie musiałaś, ale doceniam. - nie byłem pewny czy to zabrzmiało miło.
Asche zajęła miejsce niedaleko mnie, odpoczywając po posiłku. Ja zaś nie pogardziłem tym kawałkiem, który mi podała. Cały czas zastanawiałem się co mam zrobić z tym, żywym znaleziskiem. Mój dylemat polegał na tym, czy zjeść kosmitę, czy zostawić na pewną śmierć. Musiałem tym z kimś podzielić. Gdy skończyłem, wstałem, przeciągnąłem się i podszedłem do wadery.
- Mogłabyś iść ze mną? - spytałem niepewnie.
- Gdzie i po co?
- Znalazłem coś, chciałbym ci pokazać i spytać o radę.
- No dobra.
Powoli oddaliliśmy się od reszty watahy, która odpoczywała po sytym posiłku. Do naszych uszu dobiegł ten irytujący dźwięk płaczu. Poszedłem przodem i rozchyliłem gałęzie. Asche zajrzała i wydawała się równie zdziwiona co ja.
- Co to jest?
- Kosmita chyba - stwierdziłem.
- Okey... o co chciałeś spytać?
- Myślisz, że to jadalne? To nie chodzi, jest bezbronne, wydaje dziwne dźwięki, pewnie umrze, wydaje się młodym stworzeniem. Można by ukrócić to i zjeść. Chyba że masz jakieś inne rozwiązanie.
Asche?
Odruchowo oblizałem się i pociekła mi ślinka. To coś zaczęło wydawać z siebie jeszcze dziwniejszy dźwięk, jakby śmiech. Nie rozumiałem, czemu moja przekąska nie ucieka. Lekko szturwałem to łapą, ale nie wydawało się jakby, potrafiło się w jakikolwiek sposób przemieszczać. Nie stwarzało zagrożenia, postanowiłem po prostu zostawić to coś w spokoju i iść sobie dalej. Jedak, gdy tylko się oddaliłem, zaczęło znowu głośno wyć. Chciałem się cofnąć, ale w sumie co ja bym z tym czymś zrobił. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem powoli zawracać do reszty watahy. Wszyscy powoli schodzili się na posiłek, jeszcze nie znałem tutejszych manier. Nie byłem jakoś super głodny, poczekałem, aż wszyscy się poczęstują. Podszedłem, oderwałem sobie kawałek jelenia i położyłem się nieco dalej. Lubiłem w spokoju zjeść. Nie spieszyłem się, gdy obgryzłem całe mięso, zabrałem się za kości. Lubiłem ten gruchot.
Usłyszałem, że ktoś powoli zbliża się do mnie, już miałem wizje, jak mój spokojny posiłek dobiega końca. Jednak to była Asche. Tak zrobiłem z siebie głupka w jej oczach. Moje zdziwienie było ogromne, gdy rzuciła mi kolejny spory kawał mięsa. Nie wiedziałem jak mam się zachować, co odpowiedzieć. Spojrzałem na nią, chciałem się uśmiechnąć, ale nie było mnie na to jednak stać, moja mina była obojętna. Nie chciałem jeszcze bardziej jej do siebie zrazić. Wystarczył tamten jeden incydent. Jednak przydałoby się coś odpowiedzieć miłego. Jakieś grzeczne słowo, nieśmiało wydusiłem więc z siebie dźwięk
- Dziękuje... nie musiałaś, ale doceniam. - nie byłem pewny czy to zabrzmiało miło.
Asche zajęła miejsce niedaleko mnie, odpoczywając po posiłku. Ja zaś nie pogardziłem tym kawałkiem, który mi podała. Cały czas zastanawiałem się co mam zrobić z tym, żywym znaleziskiem. Mój dylemat polegał na tym, czy zjeść kosmitę, czy zostawić na pewną śmierć. Musiałem tym z kimś podzielić. Gdy skończyłem, wstałem, przeciągnąłem się i podszedłem do wadery.
- Mogłabyś iść ze mną? - spytałem niepewnie.
- Gdzie i po co?
- Znalazłem coś, chciałbym ci pokazać i spytać o radę.
- No dobra.
Powoli oddaliliśmy się od reszty watahy, która odpoczywała po sytym posiłku. Do naszych uszu dobiegł ten irytujący dźwięk płaczu. Poszedłem przodem i rozchyliłem gałęzie. Asche zajrzała i wydawała się równie zdziwiona co ja.
- Co to jest?
- Kosmita chyba - stwierdziłem.
- Okey... o co chciałeś spytać?
- Myślisz, że to jadalne? To nie chodzi, jest bezbronne, wydaje dziwne dźwięki, pewnie umrze, wydaje się młodym stworzeniem. Można by ukrócić to i zjeść. Chyba że masz jakieś inne rozwiązanie.
Asche?
sobota, 18 kwietnia 2020
Asche - CD. Historii Anzaia
Skrzywiłam się z lekka. Co to za tłumaczenie? Rozumiem mieć problemy z samokontrolą, ale żeby obcej babce wpychać język do gardła?
Oklapłam ciężko na ziemi przed leżącym basiorem.
- No dobra, dziwaku. Nic większego się nie stało, ale możesz spróbować wziąć się za siebie i nie napadać obcych chodzących po lesie. Jesteś tu nowy, tak?
- Tak. - odpowiedział Anzai i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Tak po prawdzie ja też należę do nowych. Jestem tu od niedawna, ale wczułam się już w swoje obowiązki i dlatego tak mi zależało aby cię zatrzymać. - wytłumaczyłam, lekko gestykulując.
- To zrozumiałe... - basior umknął gdzieś wzrokiem. - Robisz, co do ciebie należy.
- Owszem i zapewne ty również powinieneś. Póki co nie ma zbytnio jak pracować wraz z innymi osobami obsadzonymi na tym samym stanowisku, dlatego i ty i ja musimy pracować ciężej aby utrzymać bezpieczeństwo na najwyższym poziomie.
Podniosłam się z ziemi i wyprostowałam grzbiet. Nie było sensu tyranizować Anzaia za sytuację sprzed chwili. Widać było po nim, że jest osobą ze swoimi sekretami. Ta aura wprost od niego biła, ale nie była zniechęcająca. Może po prostu potrzebował czasu aby oswoić się ze samym sobą?
Powstrzymałam westchnienie. Też ciągle szukałam swojego prawdziwego ja. Zrobiłam kilka kroków w kierunku Leża, do którego zmierzałam.
- Gdy chcę zająć czymś głowę, dużo trenuję. - rzuciłam. - Może spróbuj zatracić się w swoich zajęciach, aby lepiej zrozumieć swoje instynkty. Wysiłek fizyczny to nasz przyjaciel.
Ruszyłam przed siebie, czując na sobie wzrok basiora. Idąc obróciłam się przez ramię i puściłam mu oczko.
- Może tobie też pomoże. - dorzuciłam na odchodne i ruszyłam dalej nie wiedząc nawet czy samiec cokolwiek odpowiedział.
Szłam energicznym krokiem przez las, aż minęłam potężne drzewo pod którym ukryte było zejście do Podziemia. Patrolowałam już dzisiaj tereny za rzeką, ale zamierzałam przećwiczyć poruszanie się po podmokłym terenie, na którym nie czułam się równie pewnie co na suchej skale.
Oddalając się od miejsc łatwych do obserwacji przyczaiłam się w krzewach i z pomocą moich zdolności uformowałam w pobliżu kilka piaskowych postaci.
Przymknęłam oczy aby skupić się na tej, która powstała najbliżej. Wąsy i wyczulone zmysły pomogły mi ocenić odległość i najlepszą drogę na szybkie dotarcie do celu.
Uniosłam zad i skupiając się na stabilności łap wyprułam przed siebie.
Ziemia była wyczuwalnie miększa, ale nie wolno było mi się poślizgnąć. Prostowałam ogon aby dobrze złapać równowagę, łapy sprawnie odbijały się od ziemi, pazury mocno ugniatały grunt i wówczas... wpadłam w zakręt.
Kurs ogona okazał się być zbyt prostolinijny, równowaga i ciężar ciała w przednich kończynach zawiódł. Zdążyłam tylko zacisnąć kły i runęłam jak długa burząc piaskową rzeźbę.
Cholera, wciąż nie trzymałam pionu.
Powtórzyłam próby z kolejnymi rzeźbami. Usiłowałam zwalniać, przyśpieszać, korzystać z wybicia z tylnych łap, ale na cztery próby blisko skuteczności była zaledwie jedna z nich. Potrzebowałam dociążyć ciało, poprawić swoją mobilność mięśniową ale to wszystko wymagało czasu.
Zmachana powoli oddelegowałam się przez las, wycieńczona schodząc do podziemnego leża na popołudniowy posiłek.
Póki co było nas mało, dlatego pożywialiśmy się niewielką ilością zwierzyny, na którą polował Russel. Nie mogłam się doczekać posiłku, mój upór zdążył mnie zmęczyć i marzyła mi się szybka regeneracja przed wieczornym patrolem. Kiedy przekroczyłam jaśniejącą szeroką szczelinę i moim oczom ukazało się leże, poczułam lekkie spięcie.
Kiedyś posiłki jadałam ze swoją rodziną, ale teraz to te wilki miały zająć jej miejsce.
- Asche! - usłyszałam w górze i spojrzałam na Russela, który powoli opadał spod wysoko położonego sklepienia leża. - W samą porę!
- Nauczono mnie, że nie należy się spóźniać. - powiedziałam i idąc tropem szybującego samca zajęłam miejsce przed płaską skałą znajdującą się w dolnej kondygnacji jaskini, przed którą wyrastał gigantyczny blok skalny, w którym znajdowały się leża.
Centurion, Universe, Nairin i Anzai schodzili się właśnie w kierunku świeżo przetransportowanego dorodnego samca jelenia, którego ciepłe jeszcze mięso napędzało ślinę do ust.
- Dzień dobry! - zawołała z daleka Universe idąca obok swego brata i wszyscy delikatnie skłonili głowy w ich stronę.
Russel zajął miejsce obok Alf i wszyscy przystąpili do spożywania posiłku. Każdy odrywał sobie solidny kawał mięsa i zjadał go w spokoju. Universe dyskutowała w ożywieniu z Nairinem, odrzucając skórki na bok, w stronę basiora, który być może za nimi przepadał.
Centurion i Russel pogrążyli się wyglądającej na oficjalną rozmowę i ich mięso cierpliwie czekało, aż zwrócą na nie uwagę. Przełykałam spore kęsy, przytrzymując mięso łapami. Leżałam wygodnie omiatając zgromadzonych wzrokiem, gdy moje spojrzenie zatrzymało się na tym samym samcu, którego spotkałam dziś rano.
Leżał tyłem do reszty i jadł w spokoju, ale miałam nieodparte wrażenie, że powoli kończy. Był rosły, nie mógł więc pościć. Z mojego gardła wyrwał się głęboki pomruk. Zupełnie jak z moimi braćmi.
Porwałam z ziemi obfity kawałek mięsa i przełknęłam go z satysfakcją chrupiąc chrząstki.
Podniosłam się, zbliżyłam do jelenia, z którego każdy mógł spokojnie wziąć dokładkę i oderwałam bogaty w tłuszcze kawał pokarmu z uda.
Zaciskając mocno kły, odwróciłam się w stronę leżącego tyłem basiora i stanęłam koło niego.
Zanim zdążył podnieść wzrok, upuściłam z donośnym plaśnięciem kawałek mięsa, które przyniosłam.
- Masz. To coś odpowiedniego dla wilka twoich rozmiarów. Nie możesz przecież opaść z sił. - rzekłam i uniosłam brew, gdy samiec spojrzał na mnie z dołu.
Anzai?
Oklapłam ciężko na ziemi przed leżącym basiorem.
- No dobra, dziwaku. Nic większego się nie stało, ale możesz spróbować wziąć się za siebie i nie napadać obcych chodzących po lesie. Jesteś tu nowy, tak?
- Tak. - odpowiedział Anzai i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Tak po prawdzie ja też należę do nowych. Jestem tu od niedawna, ale wczułam się już w swoje obowiązki i dlatego tak mi zależało aby cię zatrzymać. - wytłumaczyłam, lekko gestykulując.
- To zrozumiałe... - basior umknął gdzieś wzrokiem. - Robisz, co do ciebie należy.
- Owszem i zapewne ty również powinieneś. Póki co nie ma zbytnio jak pracować wraz z innymi osobami obsadzonymi na tym samym stanowisku, dlatego i ty i ja musimy pracować ciężej aby utrzymać bezpieczeństwo na najwyższym poziomie.
Podniosłam się z ziemi i wyprostowałam grzbiet. Nie było sensu tyranizować Anzaia za sytuację sprzed chwili. Widać było po nim, że jest osobą ze swoimi sekretami. Ta aura wprost od niego biła, ale nie była zniechęcająca. Może po prostu potrzebował czasu aby oswoić się ze samym sobą?
Powstrzymałam westchnienie. Też ciągle szukałam swojego prawdziwego ja. Zrobiłam kilka kroków w kierunku Leża, do którego zmierzałam.
- Gdy chcę zająć czymś głowę, dużo trenuję. - rzuciłam. - Może spróbuj zatracić się w swoich zajęciach, aby lepiej zrozumieć swoje instynkty. Wysiłek fizyczny to nasz przyjaciel.
Ruszyłam przed siebie, czując na sobie wzrok basiora. Idąc obróciłam się przez ramię i puściłam mu oczko.
- Może tobie też pomoże. - dorzuciłam na odchodne i ruszyłam dalej nie wiedząc nawet czy samiec cokolwiek odpowiedział.
Szłam energicznym krokiem przez las, aż minęłam potężne drzewo pod którym ukryte było zejście do Podziemia. Patrolowałam już dzisiaj tereny za rzeką, ale zamierzałam przećwiczyć poruszanie się po podmokłym terenie, na którym nie czułam się równie pewnie co na suchej skale.
Oddalając się od miejsc łatwych do obserwacji przyczaiłam się w krzewach i z pomocą moich zdolności uformowałam w pobliżu kilka piaskowych postaci.
Przymknęłam oczy aby skupić się na tej, która powstała najbliżej. Wąsy i wyczulone zmysły pomogły mi ocenić odległość i najlepszą drogę na szybkie dotarcie do celu.
Uniosłam zad i skupiając się na stabilności łap wyprułam przed siebie.
Ziemia była wyczuwalnie miększa, ale nie wolno było mi się poślizgnąć. Prostowałam ogon aby dobrze złapać równowagę, łapy sprawnie odbijały się od ziemi, pazury mocno ugniatały grunt i wówczas... wpadłam w zakręt.
Kurs ogona okazał się być zbyt prostolinijny, równowaga i ciężar ciała w przednich kończynach zawiódł. Zdążyłam tylko zacisnąć kły i runęłam jak długa burząc piaskową rzeźbę.
Cholera, wciąż nie trzymałam pionu.
Powtórzyłam próby z kolejnymi rzeźbami. Usiłowałam zwalniać, przyśpieszać, korzystać z wybicia z tylnych łap, ale na cztery próby blisko skuteczności była zaledwie jedna z nich. Potrzebowałam dociążyć ciało, poprawić swoją mobilność mięśniową ale to wszystko wymagało czasu.
Zmachana powoli oddelegowałam się przez las, wycieńczona schodząc do podziemnego leża na popołudniowy posiłek.
Póki co było nas mało, dlatego pożywialiśmy się niewielką ilością zwierzyny, na którą polował Russel. Nie mogłam się doczekać posiłku, mój upór zdążył mnie zmęczyć i marzyła mi się szybka regeneracja przed wieczornym patrolem. Kiedy przekroczyłam jaśniejącą szeroką szczelinę i moim oczom ukazało się leże, poczułam lekkie spięcie.
Kiedyś posiłki jadałam ze swoją rodziną, ale teraz to te wilki miały zająć jej miejsce.
- Asche! - usłyszałam w górze i spojrzałam na Russela, który powoli opadał spod wysoko położonego sklepienia leża. - W samą porę!
- Nauczono mnie, że nie należy się spóźniać. - powiedziałam i idąc tropem szybującego samca zajęłam miejsce przed płaską skałą znajdującą się w dolnej kondygnacji jaskini, przed którą wyrastał gigantyczny blok skalny, w którym znajdowały się leża.
Centurion, Universe, Nairin i Anzai schodzili się właśnie w kierunku świeżo przetransportowanego dorodnego samca jelenia, którego ciepłe jeszcze mięso napędzało ślinę do ust.
- Dzień dobry! - zawołała z daleka Universe idąca obok swego brata i wszyscy delikatnie skłonili głowy w ich stronę.
Russel zajął miejsce obok Alf i wszyscy przystąpili do spożywania posiłku. Każdy odrywał sobie solidny kawał mięsa i zjadał go w spokoju. Universe dyskutowała w ożywieniu z Nairinem, odrzucając skórki na bok, w stronę basiora, który być może za nimi przepadał.
Centurion i Russel pogrążyli się wyglądającej na oficjalną rozmowę i ich mięso cierpliwie czekało, aż zwrócą na nie uwagę. Przełykałam spore kęsy, przytrzymując mięso łapami. Leżałam wygodnie omiatając zgromadzonych wzrokiem, gdy moje spojrzenie zatrzymało się na tym samym samcu, którego spotkałam dziś rano.
Leżał tyłem do reszty i jadł w spokoju, ale miałam nieodparte wrażenie, że powoli kończy. Był rosły, nie mógł więc pościć. Z mojego gardła wyrwał się głęboki pomruk. Zupełnie jak z moimi braćmi.
Porwałam z ziemi obfity kawałek mięsa i przełknęłam go z satysfakcją chrupiąc chrząstki.
Podniosłam się, zbliżyłam do jelenia, z którego każdy mógł spokojnie wziąć dokładkę i oderwałam bogaty w tłuszcze kawał pokarmu z uda.
Zaciskając mocno kły, odwróciłam się w stronę leżącego tyłem basiora i stanęłam koło niego.
Zanim zdążył podnieść wzrok, upuściłam z donośnym plaśnięciem kawałek mięsa, które przyniosłam.
- Masz. To coś odpowiedniego dla wilka twoich rozmiarów. Nie możesz przecież opaść z sił. - rzekłam i uniosłam brew, gdy samiec spojrzał na mnie z dołu.
Anzai?
piątek, 17 kwietnia 2020
Anzai
Pomimo
moich wielkich obaw życia w społeczeństwie przybyłem do Pack of
Stars. To jak pchanie się do prawdziwego świata pełnego pokus.
Zycie samotne jest o tyle dobre, że nie łatwo trafić na
krwawiącego wilka, szczególnie gdy unika się kontaktu z
potencjalnymi ofiarami. Na szczęście opanowałem przygotowywanie
sobie środków uspokajających a, jako że na tym terenie miałem
pod dostatkiem produktów nie musiałem obawiać się, że zabraknie
mi do nich dostępu. Decyzja o przyłączeniu się była dobrze
przemyślana wcześniej. Gdy przekroczyłem granice, mój nos
poprowadził mnie prosto do Alfy. Na mój widok samiec od razu się
poderwał i wyszedł mi naprzeciw. Wysoki, szczupły wilk o mało
spotykanej szacie długim puszystym ogonie. Wydawał się delikatny,
ale było w nim, coś, co przyciągało uwagę, sam nie byłem w
stanie określić, co sprawia, iż wygląda tak majestatycznie.
- Witaj, co cię tutaj sprowadza?
- Jestem Anzai, poszukuje miejsce, gdzie mógłbym się zatrzymać.
- Pack of Fallen Stars to wataha, jak i rodzina, jeśli chcesz, przyjmiemycię.
Stałem się lekko niepewny, jeszcze raz zadając sobie pytanie, czy to dobra decyzja. Nie chciałem nikogo narazić.
- To miłe z twojej strony, że proponujesz mi to, ale może lepiej, abyś wiedział o czymś za nim, przekroczę granicę. - oznajmiłem.
- Więc słucham, co masz mi do powiedzenia?
- Mogę stwarzać zagrożenie dla reszty, jestem hybrydą demona.
- Tutaj nikt nie jest zwyczajny. - oznajmił ze spokojem.
- Zdaje sobie z tego sprawę, jednak mój problem jest poważny. Jestem krwiopijcą, gdy wyczuje lub zobaczę czerwoną substancję, która płynie w żyłach wilków, zmieniam się w obrzydliwą bestię.
- W takim razie zademonstruj mi to! - był poważny i pewny siebie.
- Tracę kontrolę nad sobą.
Samiec nie czekał na moje wyjaśnienia, wziął w łapę ostry kamień, po czym rozciął sobie kawałek łapy. Od razu poczułem pożądanie, moje oczy zaczęły robić się czerwone źrenice przypominać kształtek kocie. Język momentalnie się wydłużył tak samo, jak kły pazury. Teraz nie potrafiłem mówić tylko, wydawałem z siebie dziwne charczące dźwięki. Czułem jak wszystkie mięśnie, mi się napinają, myślałem tylko o jednym, to moja ofiara a ja pragnąłem jego krwi. Ruszyłem w jego stronę, w ostatniej chwili przebłysk świadomości sprawił, że sięgnąłem po strzykawkę, wbiłem ją sobie w brzuch, po czym sparaliżowany upadłem na ziemię, ciężko oddychając już po minucie, stałem się normalny, tylko nie mogłem się ruszyć. Samiec obserwował mnie ze zdziwieniem, po czym odparł.
- W ostatniej chwili udało ci się zrobić wszytko, aby się powstrzymać, przyjmuje Cię. Musisz mieć
stanowisko, które nie będzie narażało innych… jakie posiadasz moce?
- Sharingan kopiuje, przewiduje ruchu, mogę więzić innych w iluzjach, mam zwiększona percepcje dzięki temu. Uwolnienie błyskawic, ognia, ziemi, Yin.
- Masz dobry wzrok, szybka reakcje, co powiesz na patrolowanie terenów?
- Będę czuł się zaszczycony. - uśmiechnąłem się, po czym powoli zacząłem wstawać i usiłować odzyskać pion.
- Rozejrzyj się po terenach, mam nadzieję, że sobie poradzisz i nie natrafisz na niewinną ofiarę.
Skinąłem głowa, po czym przyłożyłem nos do ziemi i powoli udałem się na samodzielne poznane terenów swojego nowego miejsca zamieszkania. Były one piękne i rozległe, nie było tutaj dużo wilków, starałem się omijać wszystkich szerokim łukiem.
Niestety, choć bardzo bym się starał, nie zawsze wszystko idzie, tak jak powinno. Poczułem, że ktoś się zbliża, zastygłem, mój oddech stał się niespokojny. Oczy powędrowały w stronę wyłaniającej się sylwetki. Była krępa mocno zbudowana puchata samica o ognistej barwie futra, jej pysk i łapy były czarne. Szła pewnym krokiem w moją stronę, zastygłem w miejscu, rozejrzałem się do około szukając manewru, aby zejść jej z drogi. Szybkim ruchem odbiłem w prawo, zmieniając tym samym kierunek wędrówki.
- Ej ty zaczekaj! - usłyszałem krzyk.
Stanąłem jak wryty, odwróciłem się, postać stała kilka metrów za mną gapiąc się zaciekawiona. Obróciłem się całkiem w jej stronę i usiadłem, patrząc na nią pytająco.
- Nie wyglądasz na takiego co by, się bał, a tak się zachowujesz - mruknęła.
- Nie chce tylko abyś podchodziła zbyt blisko.
- Jak ci na imię?
- Anzai, a tobie?
- Asche… czemu mam nie podchodzić?
- Będę się bardziej komfortowo czuł po prostu.
- Jasne, czym się zajmujesz?
- Jestem… ja po prostu patroluje teren.
- Ja jestem zwiadowcą w sumie trochę podobne zajęcie.
Poczułem, jak znowu zaczynam się przemieniać. Skoczyłem na Ashe, przyszpiliłem do ziemi i wtedy dostrzegłem otarcie na jej pysku, lekko przekrwawione, polizałem je, po czym nie wiedząc, dlaczego wepchnąłem jej swój język do pyska. To tylko pogorszyło sprawę, fartem jedna ze strzykawek wbiła się w moje ciało. Poczułem jak robię się ciężki, wadera zepchnęła mnie z siebie. Po czym zaczęła się drzeć. Znowu stawałem się wilkiem.
- Powaliło cię, co ty odwalasz!
Zrobiło mi się głupio, spuściłem głowę, zacisnąłem kły. Było mi głupio i wstyd z tego powodu. Ta sytuacja nie powinna się zdarzyć, nie powinna mieć miejsca.
- Przepraszam... ja nie chciałem... nie panuje nad tym. - Leżałem, gapiąc się w ziemie.
- Witaj, co cię tutaj sprowadza?
- Jestem Anzai, poszukuje miejsce, gdzie mógłbym się zatrzymać.
- Pack of Fallen Stars to wataha, jak i rodzina, jeśli chcesz, przyjmiemycię.
Stałem się lekko niepewny, jeszcze raz zadając sobie pytanie, czy to dobra decyzja. Nie chciałem nikogo narazić.
- To miłe z twojej strony, że proponujesz mi to, ale może lepiej, abyś wiedział o czymś za nim, przekroczę granicę. - oznajmiłem.
- Więc słucham, co masz mi do powiedzenia?
- Mogę stwarzać zagrożenie dla reszty, jestem hybrydą demona.
- Tutaj nikt nie jest zwyczajny. - oznajmił ze spokojem.
- Zdaje sobie z tego sprawę, jednak mój problem jest poważny. Jestem krwiopijcą, gdy wyczuje lub zobaczę czerwoną substancję, która płynie w żyłach wilków, zmieniam się w obrzydliwą bestię.
- W takim razie zademonstruj mi to! - był poważny i pewny siebie.
- Tracę kontrolę nad sobą.
Samiec nie czekał na moje wyjaśnienia, wziął w łapę ostry kamień, po czym rozciął sobie kawałek łapy. Od razu poczułem pożądanie, moje oczy zaczęły robić się czerwone źrenice przypominać kształtek kocie. Język momentalnie się wydłużył tak samo, jak kły pazury. Teraz nie potrafiłem mówić tylko, wydawałem z siebie dziwne charczące dźwięki. Czułem jak wszystkie mięśnie, mi się napinają, myślałem tylko o jednym, to moja ofiara a ja pragnąłem jego krwi. Ruszyłem w jego stronę, w ostatniej chwili przebłysk świadomości sprawił, że sięgnąłem po strzykawkę, wbiłem ją sobie w brzuch, po czym sparaliżowany upadłem na ziemię, ciężko oddychając już po minucie, stałem się normalny, tylko nie mogłem się ruszyć. Samiec obserwował mnie ze zdziwieniem, po czym odparł.
- W ostatniej chwili udało ci się zrobić wszytko, aby się powstrzymać, przyjmuje Cię. Musisz mieć
stanowisko, które nie będzie narażało innych… jakie posiadasz moce?
- Sharingan kopiuje, przewiduje ruchu, mogę więzić innych w iluzjach, mam zwiększona percepcje dzięki temu. Uwolnienie błyskawic, ognia, ziemi, Yin.
- Masz dobry wzrok, szybka reakcje, co powiesz na patrolowanie terenów?
- Będę czuł się zaszczycony. - uśmiechnąłem się, po czym powoli zacząłem wstawać i usiłować odzyskać pion.
- Rozejrzyj się po terenach, mam nadzieję, że sobie poradzisz i nie natrafisz na niewinną ofiarę.
Skinąłem głowa, po czym przyłożyłem nos do ziemi i powoli udałem się na samodzielne poznane terenów swojego nowego miejsca zamieszkania. Były one piękne i rozległe, nie było tutaj dużo wilków, starałem się omijać wszystkich szerokim łukiem.
Niestety, choć bardzo bym się starał, nie zawsze wszystko idzie, tak jak powinno. Poczułem, że ktoś się zbliża, zastygłem, mój oddech stał się niespokojny. Oczy powędrowały w stronę wyłaniającej się sylwetki. Była krępa mocno zbudowana puchata samica o ognistej barwie futra, jej pysk i łapy były czarne. Szła pewnym krokiem w moją stronę, zastygłem w miejscu, rozejrzałem się do około szukając manewru, aby zejść jej z drogi. Szybkim ruchem odbiłem w prawo, zmieniając tym samym kierunek wędrówki.
- Ej ty zaczekaj! - usłyszałem krzyk.
Stanąłem jak wryty, odwróciłem się, postać stała kilka metrów za mną gapiąc się zaciekawiona. Obróciłem się całkiem w jej stronę i usiadłem, patrząc na nią pytająco.
- Nie wyglądasz na takiego co by, się bał, a tak się zachowujesz - mruknęła.
- Nie chce tylko abyś podchodziła zbyt blisko.
- Jak ci na imię?
- Anzai, a tobie?
- Asche… czemu mam nie podchodzić?
- Będę się bardziej komfortowo czuł po prostu.
- Jasne, czym się zajmujesz?
- Jestem… ja po prostu patroluje teren.
- Ja jestem zwiadowcą w sumie trochę podobne zajęcie.
Poczułem, jak znowu zaczynam się przemieniać. Skoczyłem na Ashe, przyszpiliłem do ziemi i wtedy dostrzegłem otarcie na jej pysku, lekko przekrwawione, polizałem je, po czym nie wiedząc, dlaczego wepchnąłem jej swój język do pyska. To tylko pogorszyło sprawę, fartem jedna ze strzykawek wbiła się w moje ciało. Poczułem jak robię się ciężki, wadera zepchnęła mnie z siebie. Po czym zaczęła się drzeć. Znowu stawałem się wilkiem.
- Powaliło cię, co ty odwalasz!
Zrobiło mi się głupio, spuściłem głowę, zacisnąłem kły. Było mi głupio i wstyd z tego powodu. Ta sytuacja nie powinna się zdarzyć, nie powinna mieć miejsca.
- Przepraszam... ja nie chciałem... nie panuje nad tym. - Leżałem, gapiąc się w ziemie.
Asche?
Asche
Minęły trzy miesiące od dnia, kiedy opuściłam swój dom. Wataha Czasu była wszystkim, co znałam z doświadczenia i wielką obawą była dla mnie tak długa, samotna wędrówka.
Musiałam przebyć daleką drogę, aby uniknąć pchania się w paszcze lwa i przekraczanie Avox. Decyzja o drodze przez terytoria dawnej Watahy Magii i skorzystanie z uczynności wilków w Watasze Snów, które pozwoliły mi zatrzymać się u nich na noc wyszła mi na dobre.
Nabrałam odwagi i teraz spokojnie przemierzałam cichą prerię.
Niekiedy nabierałam zwątpienia, ale wiedziałam, że najważniejsze to z nim walczyć więc skupiałam swoją uwagę na problemach innych niż moje wahanie. Do największych z nich z pewnością należał brak zwierzyny łownej. Na całym terytorium w powietrzu nie dało się wyczuć woni sarny czy chociażby dostrzec śladu jelenia. Nie mogłam się dziwić. W końcu nie było tu śladu po trawach czy wodach, nic tylko jałowa preria.
Do mojej największej nadzieli należało odnalezienie Watahy do której zmierzałam i rozpoczęcie nowego życia jak najszybciej było to możliwe.
Zdaje się, że miałam szczęście bo w momencie gdy moje zmęczenie osiągało punkt kulminacyjny do moich nozdrzy dobiegł powoli nabierający na sile zapach wód, błota, a także wilczego futra. Przyśpieszyłam kroku czując owe zapachy. Mój cel był już blisko.
Pomknęłam za złapanym tropem i wpadłam między głazy, które wyglądały na stare osuwisko. Truchtałam tamtędy zafascynowana myślą o końcu swej podróży, gdy otoczona skałami dróżka skończyła się nagle, a przede mną wyrósł dalszy fragment prerii na której krańcu widziałam w końcu wyraźne sylwetki drzew. Na reszcie!
Nie dano mi jednak cieszyć się tą skromną uciechą zbyt długo, ledwo zrobiłam krok w stronę lasu, gdy mocny świst powietrza zmierzwił moje futro. Cofnęłam się zaalarmowana, wyczułam w powietrzu duże poruszenie. Tuż przed moim nosem na ziemi osiadł rosły, uskrzydlony wilczur o czerwonawej szacie. To on odpowiadał za intensywniejszy w tej okolicy zapach wilczego futra.
- Ktoś ty? - warknęłam natychmiast, gdy tylko go zobaczyłam. Wielki wilk złożył skrzydła i przyjrzał mi się z ciekawsko przekrzywioną głową.
Spodziewałam się wielu reakcji i byłam gotowa do ataku, ale przybysz zaskoczył mnie swoim działaniem. Patrząc na mnie ze spokojem rozdziawił pysk i położył uszy po sobie.
- Och, wybacz, naprawdę nie chciałem cię przestraszyć. - powiedział pewnie i uśmiechnął się przepraszająco.
Co? Ja? Wystraszona?
- Lepiej gadaj kim jesteś i skąd się wziąłeś! - rozkazałam twardo. Nie miałam pojęcia skąd mógł się wziąć taki wilk i co robił na obrzeżu terytorium bardzo młodej watahy.
Samiec cofnął się i odchrząknął.
- No tak, wybacz. Nie dałem popisu dobrych manier. Nazywam się Russel i jestem samcem Beta Pack of Fallen Stars, która leży niedaleko stąd. - natychmiast otworzyłam oczy szerzej. - Ćwiczyłem w pobliżu manewry powietrzne ze względu na otwartą przestrzeń, ale wyczułem świeży zapach wilka i postanowiłem sprawdzić, co się szykuje.
Momentalnie zdębiałam, ale szybko poradziłam sobie ze zdumnieniem i lekkim zawstydzeniem.
- To ja przepraszam. - wystąpiłam w kierunku samca i lekko zniżyłam łeb. - Nazywam się Asche i nie chciałam na ciebie naskoczyć. Stado, o którym mówisz jest tym, do którego zmierzam. Widok rosłego wilka na jej obrzeżu wydał mi się podejrzany.
- Cóż, sama nie jesteś wcale taka mała! - zauważył z uśmiechem. Przyjęłam to jako komplement. Samiec spoważniał po chwili. - Cieszę się, że takie zachowanie wzbudziło twoją czujność, to bardzo dobrze o tobie świadczy.
- Dziękuję, jestem wojownikiem z Watahy Czasu. Przyszłam tutaj aby ubiegać się o członkostwo w waszym stadzie.
Wilk wydawał się być zadowolony z takiego wyjaśnienia. Usunął się aby pokazać drogę prowadzącą do lasu i skinął głową w tamtą stronę.
- W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy cię należycie powitali. Chodźmy, Asche.
To powiedziawszy samiec Beta poczekał, aż dorównam mu kroku i wspólnie ruszyliśmy w kierunku lasu.
Russel?
Musiałam przebyć daleką drogę, aby uniknąć pchania się w paszcze lwa i przekraczanie Avox. Decyzja o drodze przez terytoria dawnej Watahy Magii i skorzystanie z uczynności wilków w Watasze Snów, które pozwoliły mi zatrzymać się u nich na noc wyszła mi na dobre.
Nabrałam odwagi i teraz spokojnie przemierzałam cichą prerię.
Niekiedy nabierałam zwątpienia, ale wiedziałam, że najważniejsze to z nim walczyć więc skupiałam swoją uwagę na problemach innych niż moje wahanie. Do największych z nich z pewnością należał brak zwierzyny łownej. Na całym terytorium w powietrzu nie dało się wyczuć woni sarny czy chociażby dostrzec śladu jelenia. Nie mogłam się dziwić. W końcu nie było tu śladu po trawach czy wodach, nic tylko jałowa preria.
Do mojej największej nadzieli należało odnalezienie Watahy do której zmierzałam i rozpoczęcie nowego życia jak najszybciej było to możliwe.
Zdaje się, że miałam szczęście bo w momencie gdy moje zmęczenie osiągało punkt kulminacyjny do moich nozdrzy dobiegł powoli nabierający na sile zapach wód, błota, a także wilczego futra. Przyśpieszyłam kroku czując owe zapachy. Mój cel był już blisko.
Pomknęłam za złapanym tropem i wpadłam między głazy, które wyglądały na stare osuwisko. Truchtałam tamtędy zafascynowana myślą o końcu swej podróży, gdy otoczona skałami dróżka skończyła się nagle, a przede mną wyrósł dalszy fragment prerii na której krańcu widziałam w końcu wyraźne sylwetki drzew. Na reszcie!
Nie dano mi jednak cieszyć się tą skromną uciechą zbyt długo, ledwo zrobiłam krok w stronę lasu, gdy mocny świst powietrza zmierzwił moje futro. Cofnęłam się zaalarmowana, wyczułam w powietrzu duże poruszenie. Tuż przed moim nosem na ziemi osiadł rosły, uskrzydlony wilczur o czerwonawej szacie. To on odpowiadał za intensywniejszy w tej okolicy zapach wilczego futra.
- Ktoś ty? - warknęłam natychmiast, gdy tylko go zobaczyłam. Wielki wilk złożył skrzydła i przyjrzał mi się z ciekawsko przekrzywioną głową.
Spodziewałam się wielu reakcji i byłam gotowa do ataku, ale przybysz zaskoczył mnie swoim działaniem. Patrząc na mnie ze spokojem rozdziawił pysk i położył uszy po sobie.
- Och, wybacz, naprawdę nie chciałem cię przestraszyć. - powiedział pewnie i uśmiechnął się przepraszająco.
Co? Ja? Wystraszona?
- Lepiej gadaj kim jesteś i skąd się wziąłeś! - rozkazałam twardo. Nie miałam pojęcia skąd mógł się wziąć taki wilk i co robił na obrzeżu terytorium bardzo młodej watahy.
Samiec cofnął się i odchrząknął.
- No tak, wybacz. Nie dałem popisu dobrych manier. Nazywam się Russel i jestem samcem Beta Pack of Fallen Stars, która leży niedaleko stąd. - natychmiast otworzyłam oczy szerzej. - Ćwiczyłem w pobliżu manewry powietrzne ze względu na otwartą przestrzeń, ale wyczułem świeży zapach wilka i postanowiłem sprawdzić, co się szykuje.
Momentalnie zdębiałam, ale szybko poradziłam sobie ze zdumnieniem i lekkim zawstydzeniem.
- To ja przepraszam. - wystąpiłam w kierunku samca i lekko zniżyłam łeb. - Nazywam się Asche i nie chciałam na ciebie naskoczyć. Stado, o którym mówisz jest tym, do którego zmierzam. Widok rosłego wilka na jej obrzeżu wydał mi się podejrzany.
- Cóż, sama nie jesteś wcale taka mała! - zauważył z uśmiechem. Przyjęłam to jako komplement. Samiec spoważniał po chwili. - Cieszę się, że takie zachowanie wzbudziło twoją czujność, to bardzo dobrze o tobie świadczy.
- Dziękuję, jestem wojownikiem z Watahy Czasu. Przyszłam tutaj aby ubiegać się o członkostwo w waszym stadzie.
Wilk wydawał się być zadowolony z takiego wyjaśnienia. Usunął się aby pokazać drogę prowadzącą do lasu i skinął głową w tamtą stronę.
- W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy cię należycie powitali. Chodźmy, Asche.
To powiedziawszy samiec Beta poczekał, aż dorównam mu kroku i wspólnie ruszyliśmy w kierunku lasu.
Russel?
Subskrybuj:
Posty (Atom)
x x x x x x x.