Wysunęłam pysk aby obwąchać to dziwne stworzenie i przyjrzeć mu się lepiej. Zawiniątko reagowało na naszą obecność w jakiś dziwny, dziecięcy sposób. Czy ono się cieszyło, czy mi się wydawało?
Anzai pytał o to, czy dobrym pomysłem byłoby to zjeść. Miał rację, było bezbronne i nieruchome, ale ani za ładnie nie pachniało, ani nie przypominało w żaden sposób zwierzyny.
- A co jeśli jest trujące? - spytałam krzywiąc się lekko. No zapaszek miało swojski.
- Tego nie wiem, ale nie wygląda na sprawiające zagrożenie. - odrzekł basior.
- Może i nie wygląda, ale co jeśli jest jak te żaby, które wyglądają ładnie, ale cała ich skóra powleczona jest trucizną?
- Nie wygląda na kosmiczną żabę... - stwierdził Anzai nieco ściszając głos.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Pytałeś mnie o opinię, a ja nie jestem przekonana do zjedzenia tego. Poza tym mam dziwne wrażenie, że to na nas patrzy. - mruknęłam zniesmaczona. - Reaguje trochę jak takie dziecko, nie uważasz?
- Jak dziecko? - samiec spojrzał na mnie z brakiem zrozumienia.
Może nie obcował do tej pory ze szczeniętami i nie wiedział za dużo o ich bezmyślnym zachowaniu.
- No spójrz, patrzy w tę stronę całkiem świadomie i szczerzy ten swój... - szukałam słowa na określenie wątpliwej urody stworzonka. - osobliwy pyszczek...
- Kiedy byłem tu po raz pierwszy również się śmiało. - zdradził mi wilk.
- W dodatku leży w jakimś zawiniątku. Nie znam się na okolicznych stworzeniach, ale skąd w środku lasu wzięłoby się takie niczemu nie podobne... coś?
- Myślisz, że w okolicy mogą być dorosłe osobniki?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem dużo o tutejszych mieszkańcach, a ty?
- Ja również.
Zastanowiłam się przez moment. Nie mieliśmy co zrobić z tym tutaj. Mogliśmy iść za pomysłem basiora i zabić, po czym podzielić się tym znaleziskiem aby je zjeść. Nie wiem czy bardziej obawiałam się, że się potrujemy czy bardziej w głowie świtała mi myśl, że możemy spotkać się z odwetem rodziców tego stwora.
- Universe i Nairin należą do oddziału medycznego Watahy. - powiedziałam. - Może przedstawmy im sytuacje i sprawdźmy, czy warto zjeść tego niby-kosmitę.
Basior mruknął w zamyśleniu.
- Oczywiście nie musimy zdradzać im pomysłu z pożarciem. Jeśli okaże się, że to zjadliwe, sami poczynimy honory. Co myślisz?
Anzai?
Nadzieja jest jak długo wyczekiwana pierwsza gwiazda na niebie i chociaż później rozmywa się w ciągu dnia, jej blask jeszcze długo ogrzewa nasze serca
poniedziałek, 27 kwietnia 2020
poniedziałek, 20 kwietnia 2020
Universe - CD. Historii Nairina
Szłam z wysoko uniesioną głową i zadowoleniem wymalowanym na pysku. Samiec, którego sprowadziłam był zachwycony tym co nas otaczało. Czułam się pełna radości i dumy, zupełnie jakby to za moją sprawą podziemny urok dotarł do jego serca. Moje wnętrze wypełniała radość, tak właśnie wyobrażałam sobie uczucie mojej mamy, która sto lat temu również prowadziła nowe wilki tymi korytarzami. Jak można było nie pokochać takiego uczucia?
Z każdą chwilą rozsmakowania w tym przeżyciu czułam się co raz bardziej przywiązana do stanowiska Alfy, choć byłam nią tak naprawdę przez zaledwie jeden dzień!
Wejście do Leża stało przed nami otworem. Wyprzedziłam białofutrego samca i zasłoniłam sobą centralną część wejścia. Nairin uniósł brew w geście zdziwienia.
- A to co za część artystyczna? - zapytał z uśmiechem.
Pokazałam mu język, zupełnie nie przejmując się jego zadziorną uwagą.
- Witaj w miejscu, w którym panuje spokój i harmonia. W domu dla wszystkich istot jasności. - wyrecytowałam z dumnie uniesioną głową i cofnęłam się, wykonując przed tym teatralny półukłon.
Odsłoniłam Nairinowi jasną przestrzeń pełną miedzianych skał, na których kwitły porosty, a z ich szczytów wąskimi strumieniami lała się woda. Światło podobne do słonecznego przedzierało się poprzez wysokie i bujne drzewa, a płyty skalne wyrastały z płytkiej wody o malachitowym kolorze.
Leże jaśniało zieleniami lian i obszernych koron drzew, w których pogwizdywały ptaki.
Było tu mnóstwo miejsca na odpoczynek i cieszenia oka uspokajającym krajobrazem.
Spojrzałam na Nairina, który z uchylił wargi i z szeroko otwartymi oczyma patrzył przed siebie, omiatając wzrokiem każdą z gałęzi i skał.
- Ten monumentalny blok z kamienia, który widzisz przed nami to właśnie centralna część Leża, w której znajdują się kondygnacje jaskiń, które są zdolne pomieścić całe setki wilków! - opowiedziałam zgodnie z prawdą. - Na samej górze, tam gdzie widać po prawej stronie stromą ścieżką swoją jamę ma mój brat, poziom niżej, na tym dużym występie widać wejście do mojej jaskini. Jeszcze niżej, bardziej po lewej i trochę pod występem, z którego spływa woda znajduje się wejście do jaskini samca Beta, a tam, na dole, przed tą wolną i otwartą przestrzenią w tej ogromnej wnęce znajduje się wejście do jaskiń głównych, wspólnego leża dla wszystkich członków Watahy!
- Universe, to miejsce jest niesamowite! - Nairin uśmiechnął się do mnie i czułam, że podziela cały mój entuzjazm.
- Chodź, nie ma na co czekać! - zawołałam z chichotem i pognaliśmy w dół drogi, aby jak najszybciej znaleźć się u stóp leża.
Rozchlapywaliśmy wodę i przeskakiwaliśmy ponad skałkami jak małe dzieci, nie mogłam powstrzymać radości, jaka rozpierała moje serce w tamtej chwili.
Nairin był zupełnie swobodny i taki rodzaj zabawy zdawał się być dla niego zupełnie naturalny. Mimo, iż byłam wiele lat starsza, czułam się przy nim jak przy swoim rówieśniku.
Zahamowaliśmy ostro na obszernej płycie skalnej, która ścieliła się przed górującym ponad nami wejściem do wspólnych jaskiń. Wpadliśmy tam z lekkim zakrętem, aż łapy drżały od podtrzymywania równowagi.
Oddychaliśmy ciężko patrząc na siebie i śmiejąc się półgębkiem.
- Universe? - usłyszałam nagle i natychmiast podniosłam głowę.
Ten mocny, głęboki tembr głosu należał do mojego brata, który właśnie schodził z górnych partii leża. Jego eteryczne futro falowało wokół niego, a na szyi ciążył mu mosiężny klejnot. Szedł wyprostowany, a przy tym swobodny. Nawet mimo bycia jego siostrą czułam się przy nim taka malutka i nieistotna, zupełnie jakby Centurion skupiał w sobie całą potęgę wszechświata.
Dostrzegłam, że Nairin natychmiast spoważniał i gdy mój brat zszedł ze skał i ruszył w moją stronę, w łagodny sposób pochylił łeb podobnie jak zrobił to wtedy, gdy spotkał mnie na granicy.
Uśmiechnęłam się leciutko do brata. Widział nasz sprint, a ja wiedziałam dobrze, że nie jest fanem takich rozrywek.
- Cześć braciszku. - rzuciłam na ile swobodnie się dało. Mój brat był jednak w pełni skupiony na białym basiorze, który stał przed nim.
- A więc to jest ten wilk, który do nas przybył. - rzekł. - Jak cię zwą?
- Nairin. Nairin Biangeal z Watahy Snów. Przybyłem tutaj ubiegać się o członkostwo w twoim stadzie. - Nairin wyprostował kark i patrzył na mojego brata z powagą i uprzejmym, choć dużo poważniejszym tonem i postawą.
- Tak myślałem. - odrzekł rzeczowo Centurion. - Nazywam się Centurion i jestem samcem Alfa. Moją siostrę, Universe już poznałeś. Droga z granicy tutaj trochę wam zajęła... - złapałam zimną iskierkę w jego głosie. - Nieobecny jest aktualnie basior Beta, ale z pewnością go nie przeoczysz, gdy już się pojawi. Chodźmy, opowiesz mi co nieco o sobie.
Centurion nie czekając ruszył w stronę leża. Nairin zrobił krok za nim po czym zerknął na mnie z miną wołającą o pomoc.
Przewróciłam oczami i machnęłam na niego łapą. No idź, przecież cię nie zje, pomyślałam, i usiadłam przed wejściem cierpliwie czekając na powrót samca.
To rutynowa seria pytań, przydzielenie stanowiska i takie tam pierdółki, nad którymi mój brat ubóstwiał się rozwodzić. Dla niego bycie Alfą opierało się na stanowczości i rzeczowym spełnianiu swoich obowiązków. Zapewne miał dużo racji, ale gryzło mnie, że ta pozycja w ogóle nie daje mu radości.
Może i wyglądał na chłodnego, jak i często się tak zachowywał, ale znałam go najlepiej na świecie i doskonale wiedziałam, że ma w sobie mnóstwo ciepła i wrażliwości. Pechowo, to miejsce nie było dla niego równie piękne co dla mnie. Centurion marzył o powrocie do domu, a nie władaniu watahą, która znajdowała się całe setki lat świetlnych od naszej krainy. No nic, pozostawało tylko mieć nadzieję, że to mu się kiedyś zmieni.
Obróciłam się w stronę wejścia, ale po samcach nie było śladu. Ciekawiło mnie jakie stanowisko zajmie Nairin i musiałam koniecznie zapytać go o to całe nazwisko. Nairin Biangeal.
Czy on każdemu zamierza się tak przedstawiać?
Nairinie?
Z każdą chwilą rozsmakowania w tym przeżyciu czułam się co raz bardziej przywiązana do stanowiska Alfy, choć byłam nią tak naprawdę przez zaledwie jeden dzień!
Wejście do Leża stało przed nami otworem. Wyprzedziłam białofutrego samca i zasłoniłam sobą centralną część wejścia. Nairin uniósł brew w geście zdziwienia.
- A to co za część artystyczna? - zapytał z uśmiechem.
Pokazałam mu język, zupełnie nie przejmując się jego zadziorną uwagą.
- Witaj w miejscu, w którym panuje spokój i harmonia. W domu dla wszystkich istot jasności. - wyrecytowałam z dumnie uniesioną głową i cofnęłam się, wykonując przed tym teatralny półukłon.
Odsłoniłam Nairinowi jasną przestrzeń pełną miedzianych skał, na których kwitły porosty, a z ich szczytów wąskimi strumieniami lała się woda. Światło podobne do słonecznego przedzierało się poprzez wysokie i bujne drzewa, a płyty skalne wyrastały z płytkiej wody o malachitowym kolorze.
Leże jaśniało zieleniami lian i obszernych koron drzew, w których pogwizdywały ptaki.
Było tu mnóstwo miejsca na odpoczynek i cieszenia oka uspokajającym krajobrazem.
Spojrzałam na Nairina, który z uchylił wargi i z szeroko otwartymi oczyma patrzył przed siebie, omiatając wzrokiem każdą z gałęzi i skał.
- Ten monumentalny blok z kamienia, który widzisz przed nami to właśnie centralna część Leża, w której znajdują się kondygnacje jaskiń, które są zdolne pomieścić całe setki wilków! - opowiedziałam zgodnie z prawdą. - Na samej górze, tam gdzie widać po prawej stronie stromą ścieżką swoją jamę ma mój brat, poziom niżej, na tym dużym występie widać wejście do mojej jaskini. Jeszcze niżej, bardziej po lewej i trochę pod występem, z którego spływa woda znajduje się wejście do jaskini samca Beta, a tam, na dole, przed tą wolną i otwartą przestrzenią w tej ogromnej wnęce znajduje się wejście do jaskiń głównych, wspólnego leża dla wszystkich członków Watahy!
- Universe, to miejsce jest niesamowite! - Nairin uśmiechnął się do mnie i czułam, że podziela cały mój entuzjazm.
- Chodź, nie ma na co czekać! - zawołałam z chichotem i pognaliśmy w dół drogi, aby jak najszybciej znaleźć się u stóp leża.
Rozchlapywaliśmy wodę i przeskakiwaliśmy ponad skałkami jak małe dzieci, nie mogłam powstrzymać radości, jaka rozpierała moje serce w tamtej chwili.
Nairin był zupełnie swobodny i taki rodzaj zabawy zdawał się być dla niego zupełnie naturalny. Mimo, iż byłam wiele lat starsza, czułam się przy nim jak przy swoim rówieśniku.
Zahamowaliśmy ostro na obszernej płycie skalnej, która ścieliła się przed górującym ponad nami wejściem do wspólnych jaskiń. Wpadliśmy tam z lekkim zakrętem, aż łapy drżały od podtrzymywania równowagi.
Oddychaliśmy ciężko patrząc na siebie i śmiejąc się półgębkiem.
- Universe? - usłyszałam nagle i natychmiast podniosłam głowę.
Ten mocny, głęboki tembr głosu należał do mojego brata, który właśnie schodził z górnych partii leża. Jego eteryczne futro falowało wokół niego, a na szyi ciążył mu mosiężny klejnot. Szedł wyprostowany, a przy tym swobodny. Nawet mimo bycia jego siostrą czułam się przy nim taka malutka i nieistotna, zupełnie jakby Centurion skupiał w sobie całą potęgę wszechświata.
Dostrzegłam, że Nairin natychmiast spoważniał i gdy mój brat zszedł ze skał i ruszył w moją stronę, w łagodny sposób pochylił łeb podobnie jak zrobił to wtedy, gdy spotkał mnie na granicy.
Uśmiechnęłam się leciutko do brata. Widział nasz sprint, a ja wiedziałam dobrze, że nie jest fanem takich rozrywek.
- Cześć braciszku. - rzuciłam na ile swobodnie się dało. Mój brat był jednak w pełni skupiony na białym basiorze, który stał przed nim.
- A więc to jest ten wilk, który do nas przybył. - rzekł. - Jak cię zwą?
- Nairin. Nairin Biangeal z Watahy Snów. Przybyłem tutaj ubiegać się o członkostwo w twoim stadzie. - Nairin wyprostował kark i patrzył na mojego brata z powagą i uprzejmym, choć dużo poważniejszym tonem i postawą.
- Tak myślałem. - odrzekł rzeczowo Centurion. - Nazywam się Centurion i jestem samcem Alfa. Moją siostrę, Universe już poznałeś. Droga z granicy tutaj trochę wam zajęła... - złapałam zimną iskierkę w jego głosie. - Nieobecny jest aktualnie basior Beta, ale z pewnością go nie przeoczysz, gdy już się pojawi. Chodźmy, opowiesz mi co nieco o sobie.
Centurion nie czekając ruszył w stronę leża. Nairin zrobił krok za nim po czym zerknął na mnie z miną wołającą o pomoc.
Przewróciłam oczami i machnęłam na niego łapą. No idź, przecież cię nie zje, pomyślałam, i usiadłam przed wejściem cierpliwie czekając na powrót samca.
To rutynowa seria pytań, przydzielenie stanowiska i takie tam pierdółki, nad którymi mój brat ubóstwiał się rozwodzić. Dla niego bycie Alfą opierało się na stanowczości i rzeczowym spełnianiu swoich obowiązków. Zapewne miał dużo racji, ale gryzło mnie, że ta pozycja w ogóle nie daje mu radości.
Może i wyglądał na chłodnego, jak i często się tak zachowywał, ale znałam go najlepiej na świecie i doskonale wiedziałam, że ma w sobie mnóstwo ciepła i wrażliwości. Pechowo, to miejsce nie było dla niego równie piękne co dla mnie. Centurion marzył o powrocie do domu, a nie władaniu watahą, która znajdowała się całe setki lat świetlnych od naszej krainy. No nic, pozostawało tylko mieć nadzieję, że to mu się kiedyś zmieni.
Obróciłam się w stronę wejścia, ale po samcach nie było śladu. Ciekawiło mnie jakie stanowisko zajmie Nairin i musiałam koniecznie zapytać go o to całe nazwisko. Nairin Biangeal.
Czy on każdemu zamierza się tak przedstawiać?
Nairinie?
niedziela, 19 kwietnia 2020
Anzai - CD. Historii Asche
Było
mi głupio i niezręcznie. Gdy samica zniknęła z mojego pola
widzenia, powróciłem do samotnego zwiedzania. W chwili moją uwagę
przykuło coś dziwnego. Zatrzymałem się, wytężyłem lekko wzrok,
nieświadomi wydałem z siebie gardlany warkot. Powoli zbliżyłem
się do tego czegoś, pachniało bardzo dziwnie. Nigdy wcześniej nie
widziałem czegoś podobnego. Chwyciłem przedmiot w zęby, zacząłem
gryźć i szarpać. Ponownie obwąchałem go i wtedy moje oczy
zakręciły się, aktywując zdolność. Moja sierść najeżyła
się, zapach nie dawał mi spokoju, pobiegłem więc za tropem. Wtedy
usłyszałem głośny płacz. Stanąłem. Skierowałem wzrok prosto w
zarośla, powoli zbliżyłem się i rozchyliłem gałęzie. Zawinięte
w białą szmatkę, ruszające się, ryczące coś. Ostrożnie
powąchałem. Kosmita złapał mnie za nos jedną kończyną a drugą
za sierść, ale przestał wydawać z siebie irytujący dźwięk.
Odskoczyłem jak poparzony, jednak po chwili ciekawość ponownie
wzięła górę i zacząłem znowu dokładnie obwąchiwać
stworzenie.
Odruchowo oblizałem się i pociekła mi ślinka. To coś zaczęło wydawać z siebie jeszcze dziwniejszy dźwięk, jakby śmiech. Nie rozumiałem, czemu moja przekąska nie ucieka. Lekko szturwałem to łapą, ale nie wydawało się jakby, potrafiło się w jakikolwiek sposób przemieszczać. Nie stwarzało zagrożenia, postanowiłem po prostu zostawić to coś w spokoju i iść sobie dalej. Jedak, gdy tylko się oddaliłem, zaczęło znowu głośno wyć. Chciałem się cofnąć, ale w sumie co ja bym z tym czymś zrobił. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem powoli zawracać do reszty watahy. Wszyscy powoli schodzili się na posiłek, jeszcze nie znałem tutejszych manier. Nie byłem jakoś super głodny, poczekałem, aż wszyscy się poczęstują. Podszedłem, oderwałem sobie kawałek jelenia i położyłem się nieco dalej. Lubiłem w spokoju zjeść. Nie spieszyłem się, gdy obgryzłem całe mięso, zabrałem się za kości. Lubiłem ten gruchot.
Usłyszałem, że ktoś powoli zbliża się do mnie, już miałem wizje, jak mój spokojny posiłek dobiega końca. Jednak to była Asche. Tak zrobiłem z siebie głupka w jej oczach. Moje zdziwienie było ogromne, gdy rzuciła mi kolejny spory kawał mięsa. Nie wiedziałem jak mam się zachować, co odpowiedzieć. Spojrzałem na nią, chciałem się uśmiechnąć, ale nie było mnie na to jednak stać, moja mina była obojętna. Nie chciałem jeszcze bardziej jej do siebie zrazić. Wystarczył tamten jeden incydent. Jednak przydałoby się coś odpowiedzieć miłego. Jakieś grzeczne słowo, nieśmiało wydusiłem więc z siebie dźwięk
- Dziękuje... nie musiałaś, ale doceniam. - nie byłem pewny czy to zabrzmiało miło.
Asche zajęła miejsce niedaleko mnie, odpoczywając po posiłku. Ja zaś nie pogardziłem tym kawałkiem, który mi podała. Cały czas zastanawiałem się co mam zrobić z tym, żywym znaleziskiem. Mój dylemat polegał na tym, czy zjeść kosmitę, czy zostawić na pewną śmierć. Musiałem tym z kimś podzielić. Gdy skończyłem, wstałem, przeciągnąłem się i podszedłem do wadery.
- Mogłabyś iść ze mną? - spytałem niepewnie.
- Gdzie i po co?
- Znalazłem coś, chciałbym ci pokazać i spytać o radę.
- No dobra.
Powoli oddaliliśmy się od reszty watahy, która odpoczywała po sytym posiłku. Do naszych uszu dobiegł ten irytujący dźwięk płaczu. Poszedłem przodem i rozchyliłem gałęzie. Asche zajrzała i wydawała się równie zdziwiona co ja.
- Co to jest?
- Kosmita chyba - stwierdziłem.
- Okey... o co chciałeś spytać?
- Myślisz, że to jadalne? To nie chodzi, jest bezbronne, wydaje dziwne dźwięki, pewnie umrze, wydaje się młodym stworzeniem. Można by ukrócić to i zjeść. Chyba że masz jakieś inne rozwiązanie.
Asche?
Odruchowo oblizałem się i pociekła mi ślinka. To coś zaczęło wydawać z siebie jeszcze dziwniejszy dźwięk, jakby śmiech. Nie rozumiałem, czemu moja przekąska nie ucieka. Lekko szturwałem to łapą, ale nie wydawało się jakby, potrafiło się w jakikolwiek sposób przemieszczać. Nie stwarzało zagrożenia, postanowiłem po prostu zostawić to coś w spokoju i iść sobie dalej. Jedak, gdy tylko się oddaliłem, zaczęło znowu głośno wyć. Chciałem się cofnąć, ale w sumie co ja bym z tym czymś zrobił. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem powoli zawracać do reszty watahy. Wszyscy powoli schodzili się na posiłek, jeszcze nie znałem tutejszych manier. Nie byłem jakoś super głodny, poczekałem, aż wszyscy się poczęstują. Podszedłem, oderwałem sobie kawałek jelenia i położyłem się nieco dalej. Lubiłem w spokoju zjeść. Nie spieszyłem się, gdy obgryzłem całe mięso, zabrałem się za kości. Lubiłem ten gruchot.
Usłyszałem, że ktoś powoli zbliża się do mnie, już miałem wizje, jak mój spokojny posiłek dobiega końca. Jednak to była Asche. Tak zrobiłem z siebie głupka w jej oczach. Moje zdziwienie było ogromne, gdy rzuciła mi kolejny spory kawał mięsa. Nie wiedziałem jak mam się zachować, co odpowiedzieć. Spojrzałem na nią, chciałem się uśmiechnąć, ale nie było mnie na to jednak stać, moja mina była obojętna. Nie chciałem jeszcze bardziej jej do siebie zrazić. Wystarczył tamten jeden incydent. Jednak przydałoby się coś odpowiedzieć miłego. Jakieś grzeczne słowo, nieśmiało wydusiłem więc z siebie dźwięk
- Dziękuje... nie musiałaś, ale doceniam. - nie byłem pewny czy to zabrzmiało miło.
Asche zajęła miejsce niedaleko mnie, odpoczywając po posiłku. Ja zaś nie pogardziłem tym kawałkiem, który mi podała. Cały czas zastanawiałem się co mam zrobić z tym, żywym znaleziskiem. Mój dylemat polegał na tym, czy zjeść kosmitę, czy zostawić na pewną śmierć. Musiałem tym z kimś podzielić. Gdy skończyłem, wstałem, przeciągnąłem się i podszedłem do wadery.
- Mogłabyś iść ze mną? - spytałem niepewnie.
- Gdzie i po co?
- Znalazłem coś, chciałbym ci pokazać i spytać o radę.
- No dobra.
Powoli oddaliliśmy się od reszty watahy, która odpoczywała po sytym posiłku. Do naszych uszu dobiegł ten irytujący dźwięk płaczu. Poszedłem przodem i rozchyliłem gałęzie. Asche zajrzała i wydawała się równie zdziwiona co ja.
- Co to jest?
- Kosmita chyba - stwierdziłem.
- Okey... o co chciałeś spytać?
- Myślisz, że to jadalne? To nie chodzi, jest bezbronne, wydaje dziwne dźwięki, pewnie umrze, wydaje się młodym stworzeniem. Można by ukrócić to i zjeść. Chyba że masz jakieś inne rozwiązanie.
Asche?
sobota, 18 kwietnia 2020
Asche - CD. Historii Anzaia
Skrzywiłam się z lekka. Co to za tłumaczenie? Rozumiem mieć problemy z samokontrolą, ale żeby obcej babce wpychać język do gardła?
Oklapłam ciężko na ziemi przed leżącym basiorem.
- No dobra, dziwaku. Nic większego się nie stało, ale możesz spróbować wziąć się za siebie i nie napadać obcych chodzących po lesie. Jesteś tu nowy, tak?
- Tak. - odpowiedział Anzai i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Tak po prawdzie ja też należę do nowych. Jestem tu od niedawna, ale wczułam się już w swoje obowiązki i dlatego tak mi zależało aby cię zatrzymać. - wytłumaczyłam, lekko gestykulując.
- To zrozumiałe... - basior umknął gdzieś wzrokiem. - Robisz, co do ciebie należy.
- Owszem i zapewne ty również powinieneś. Póki co nie ma zbytnio jak pracować wraz z innymi osobami obsadzonymi na tym samym stanowisku, dlatego i ty i ja musimy pracować ciężej aby utrzymać bezpieczeństwo na najwyższym poziomie.
Podniosłam się z ziemi i wyprostowałam grzbiet. Nie było sensu tyranizować Anzaia za sytuację sprzed chwili. Widać było po nim, że jest osobą ze swoimi sekretami. Ta aura wprost od niego biła, ale nie była zniechęcająca. Może po prostu potrzebował czasu aby oswoić się ze samym sobą?
Powstrzymałam westchnienie. Też ciągle szukałam swojego prawdziwego ja. Zrobiłam kilka kroków w kierunku Leża, do którego zmierzałam.
- Gdy chcę zająć czymś głowę, dużo trenuję. - rzuciłam. - Może spróbuj zatracić się w swoich zajęciach, aby lepiej zrozumieć swoje instynkty. Wysiłek fizyczny to nasz przyjaciel.
Ruszyłam przed siebie, czując na sobie wzrok basiora. Idąc obróciłam się przez ramię i puściłam mu oczko.
- Może tobie też pomoże. - dorzuciłam na odchodne i ruszyłam dalej nie wiedząc nawet czy samiec cokolwiek odpowiedział.
Szłam energicznym krokiem przez las, aż minęłam potężne drzewo pod którym ukryte było zejście do Podziemia. Patrolowałam już dzisiaj tereny za rzeką, ale zamierzałam przećwiczyć poruszanie się po podmokłym terenie, na którym nie czułam się równie pewnie co na suchej skale.
Oddalając się od miejsc łatwych do obserwacji przyczaiłam się w krzewach i z pomocą moich zdolności uformowałam w pobliżu kilka piaskowych postaci.
Przymknęłam oczy aby skupić się na tej, która powstała najbliżej. Wąsy i wyczulone zmysły pomogły mi ocenić odległość i najlepszą drogę na szybkie dotarcie do celu.
Uniosłam zad i skupiając się na stabilności łap wyprułam przed siebie.
Ziemia była wyczuwalnie miększa, ale nie wolno było mi się poślizgnąć. Prostowałam ogon aby dobrze złapać równowagę, łapy sprawnie odbijały się od ziemi, pazury mocno ugniatały grunt i wówczas... wpadłam w zakręt.
Kurs ogona okazał się być zbyt prostolinijny, równowaga i ciężar ciała w przednich kończynach zawiódł. Zdążyłam tylko zacisnąć kły i runęłam jak długa burząc piaskową rzeźbę.
Cholera, wciąż nie trzymałam pionu.
Powtórzyłam próby z kolejnymi rzeźbami. Usiłowałam zwalniać, przyśpieszać, korzystać z wybicia z tylnych łap, ale na cztery próby blisko skuteczności była zaledwie jedna z nich. Potrzebowałam dociążyć ciało, poprawić swoją mobilność mięśniową ale to wszystko wymagało czasu.
Zmachana powoli oddelegowałam się przez las, wycieńczona schodząc do podziemnego leża na popołudniowy posiłek.
Póki co było nas mało, dlatego pożywialiśmy się niewielką ilością zwierzyny, na którą polował Russel. Nie mogłam się doczekać posiłku, mój upór zdążył mnie zmęczyć i marzyła mi się szybka regeneracja przed wieczornym patrolem. Kiedy przekroczyłam jaśniejącą szeroką szczelinę i moim oczom ukazało się leże, poczułam lekkie spięcie.
Kiedyś posiłki jadałam ze swoją rodziną, ale teraz to te wilki miały zająć jej miejsce.
- Asche! - usłyszałam w górze i spojrzałam na Russela, który powoli opadał spod wysoko położonego sklepienia leża. - W samą porę!
- Nauczono mnie, że nie należy się spóźniać. - powiedziałam i idąc tropem szybującego samca zajęłam miejsce przed płaską skałą znajdującą się w dolnej kondygnacji jaskini, przed którą wyrastał gigantyczny blok skalny, w którym znajdowały się leża.
Centurion, Universe, Nairin i Anzai schodzili się właśnie w kierunku świeżo przetransportowanego dorodnego samca jelenia, którego ciepłe jeszcze mięso napędzało ślinę do ust.
- Dzień dobry! - zawołała z daleka Universe idąca obok swego brata i wszyscy delikatnie skłonili głowy w ich stronę.
Russel zajął miejsce obok Alf i wszyscy przystąpili do spożywania posiłku. Każdy odrywał sobie solidny kawał mięsa i zjadał go w spokoju. Universe dyskutowała w ożywieniu z Nairinem, odrzucając skórki na bok, w stronę basiora, który być może za nimi przepadał.
Centurion i Russel pogrążyli się wyglądającej na oficjalną rozmowę i ich mięso cierpliwie czekało, aż zwrócą na nie uwagę. Przełykałam spore kęsy, przytrzymując mięso łapami. Leżałam wygodnie omiatając zgromadzonych wzrokiem, gdy moje spojrzenie zatrzymało się na tym samym samcu, którego spotkałam dziś rano.
Leżał tyłem do reszty i jadł w spokoju, ale miałam nieodparte wrażenie, że powoli kończy. Był rosły, nie mógł więc pościć. Z mojego gardła wyrwał się głęboki pomruk. Zupełnie jak z moimi braćmi.
Porwałam z ziemi obfity kawałek mięsa i przełknęłam go z satysfakcją chrupiąc chrząstki.
Podniosłam się, zbliżyłam do jelenia, z którego każdy mógł spokojnie wziąć dokładkę i oderwałam bogaty w tłuszcze kawał pokarmu z uda.
Zaciskając mocno kły, odwróciłam się w stronę leżącego tyłem basiora i stanęłam koło niego.
Zanim zdążył podnieść wzrok, upuściłam z donośnym plaśnięciem kawałek mięsa, które przyniosłam.
- Masz. To coś odpowiedniego dla wilka twoich rozmiarów. Nie możesz przecież opaść z sił. - rzekłam i uniosłam brew, gdy samiec spojrzał na mnie z dołu.
Anzai?
Oklapłam ciężko na ziemi przed leżącym basiorem.
- No dobra, dziwaku. Nic większego się nie stało, ale możesz spróbować wziąć się za siebie i nie napadać obcych chodzących po lesie. Jesteś tu nowy, tak?
- Tak. - odpowiedział Anzai i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Tak po prawdzie ja też należę do nowych. Jestem tu od niedawna, ale wczułam się już w swoje obowiązki i dlatego tak mi zależało aby cię zatrzymać. - wytłumaczyłam, lekko gestykulując.
- To zrozumiałe... - basior umknął gdzieś wzrokiem. - Robisz, co do ciebie należy.
- Owszem i zapewne ty również powinieneś. Póki co nie ma zbytnio jak pracować wraz z innymi osobami obsadzonymi na tym samym stanowisku, dlatego i ty i ja musimy pracować ciężej aby utrzymać bezpieczeństwo na najwyższym poziomie.
Podniosłam się z ziemi i wyprostowałam grzbiet. Nie było sensu tyranizować Anzaia za sytuację sprzed chwili. Widać było po nim, że jest osobą ze swoimi sekretami. Ta aura wprost od niego biła, ale nie była zniechęcająca. Może po prostu potrzebował czasu aby oswoić się ze samym sobą?
Powstrzymałam westchnienie. Też ciągle szukałam swojego prawdziwego ja. Zrobiłam kilka kroków w kierunku Leża, do którego zmierzałam.
- Gdy chcę zająć czymś głowę, dużo trenuję. - rzuciłam. - Może spróbuj zatracić się w swoich zajęciach, aby lepiej zrozumieć swoje instynkty. Wysiłek fizyczny to nasz przyjaciel.
Ruszyłam przed siebie, czując na sobie wzrok basiora. Idąc obróciłam się przez ramię i puściłam mu oczko.
- Może tobie też pomoże. - dorzuciłam na odchodne i ruszyłam dalej nie wiedząc nawet czy samiec cokolwiek odpowiedział.
Szłam energicznym krokiem przez las, aż minęłam potężne drzewo pod którym ukryte było zejście do Podziemia. Patrolowałam już dzisiaj tereny za rzeką, ale zamierzałam przećwiczyć poruszanie się po podmokłym terenie, na którym nie czułam się równie pewnie co na suchej skale.
Oddalając się od miejsc łatwych do obserwacji przyczaiłam się w krzewach i z pomocą moich zdolności uformowałam w pobliżu kilka piaskowych postaci.
Przymknęłam oczy aby skupić się na tej, która powstała najbliżej. Wąsy i wyczulone zmysły pomogły mi ocenić odległość i najlepszą drogę na szybkie dotarcie do celu.
Uniosłam zad i skupiając się na stabilności łap wyprułam przed siebie.
Ziemia była wyczuwalnie miększa, ale nie wolno było mi się poślizgnąć. Prostowałam ogon aby dobrze złapać równowagę, łapy sprawnie odbijały się od ziemi, pazury mocno ugniatały grunt i wówczas... wpadłam w zakręt.
Kurs ogona okazał się być zbyt prostolinijny, równowaga i ciężar ciała w przednich kończynach zawiódł. Zdążyłam tylko zacisnąć kły i runęłam jak długa burząc piaskową rzeźbę.
Cholera, wciąż nie trzymałam pionu.
Powtórzyłam próby z kolejnymi rzeźbami. Usiłowałam zwalniać, przyśpieszać, korzystać z wybicia z tylnych łap, ale na cztery próby blisko skuteczności była zaledwie jedna z nich. Potrzebowałam dociążyć ciało, poprawić swoją mobilność mięśniową ale to wszystko wymagało czasu.
Zmachana powoli oddelegowałam się przez las, wycieńczona schodząc do podziemnego leża na popołudniowy posiłek.
Póki co było nas mało, dlatego pożywialiśmy się niewielką ilością zwierzyny, na którą polował Russel. Nie mogłam się doczekać posiłku, mój upór zdążył mnie zmęczyć i marzyła mi się szybka regeneracja przed wieczornym patrolem. Kiedy przekroczyłam jaśniejącą szeroką szczelinę i moim oczom ukazało się leże, poczułam lekkie spięcie.
Kiedyś posiłki jadałam ze swoją rodziną, ale teraz to te wilki miały zająć jej miejsce.
- Asche! - usłyszałam w górze i spojrzałam na Russela, który powoli opadał spod wysoko położonego sklepienia leża. - W samą porę!
- Nauczono mnie, że nie należy się spóźniać. - powiedziałam i idąc tropem szybującego samca zajęłam miejsce przed płaską skałą znajdującą się w dolnej kondygnacji jaskini, przed którą wyrastał gigantyczny blok skalny, w którym znajdowały się leża.
Centurion, Universe, Nairin i Anzai schodzili się właśnie w kierunku świeżo przetransportowanego dorodnego samca jelenia, którego ciepłe jeszcze mięso napędzało ślinę do ust.
- Dzień dobry! - zawołała z daleka Universe idąca obok swego brata i wszyscy delikatnie skłonili głowy w ich stronę.
Russel zajął miejsce obok Alf i wszyscy przystąpili do spożywania posiłku. Każdy odrywał sobie solidny kawał mięsa i zjadał go w spokoju. Universe dyskutowała w ożywieniu z Nairinem, odrzucając skórki na bok, w stronę basiora, który być może za nimi przepadał.
Centurion i Russel pogrążyli się wyglądającej na oficjalną rozmowę i ich mięso cierpliwie czekało, aż zwrócą na nie uwagę. Przełykałam spore kęsy, przytrzymując mięso łapami. Leżałam wygodnie omiatając zgromadzonych wzrokiem, gdy moje spojrzenie zatrzymało się na tym samym samcu, którego spotkałam dziś rano.
Leżał tyłem do reszty i jadł w spokoju, ale miałam nieodparte wrażenie, że powoli kończy. Był rosły, nie mógł więc pościć. Z mojego gardła wyrwał się głęboki pomruk. Zupełnie jak z moimi braćmi.
Porwałam z ziemi obfity kawałek mięsa i przełknęłam go z satysfakcją chrupiąc chrząstki.
Podniosłam się, zbliżyłam do jelenia, z którego każdy mógł spokojnie wziąć dokładkę i oderwałam bogaty w tłuszcze kawał pokarmu z uda.
Zaciskając mocno kły, odwróciłam się w stronę leżącego tyłem basiora i stanęłam koło niego.
Zanim zdążył podnieść wzrok, upuściłam z donośnym plaśnięciem kawałek mięsa, które przyniosłam.
- Masz. To coś odpowiedniego dla wilka twoich rozmiarów. Nie możesz przecież opaść z sił. - rzekłam i uniosłam brew, gdy samiec spojrzał na mnie z dołu.
Anzai?
piątek, 17 kwietnia 2020
Anzai
Pomimo
moich wielkich obaw życia w społeczeństwie przybyłem do Pack of
Stars. To jak pchanie się do prawdziwego świata pełnego pokus.
Zycie samotne jest o tyle dobre, że nie łatwo trafić na
krwawiącego wilka, szczególnie gdy unika się kontaktu z
potencjalnymi ofiarami. Na szczęście opanowałem przygotowywanie
sobie środków uspokajających a, jako że na tym terenie miałem
pod dostatkiem produktów nie musiałem obawiać się, że zabraknie
mi do nich dostępu. Decyzja o przyłączeniu się była dobrze
przemyślana wcześniej. Gdy przekroczyłem granice, mój nos
poprowadził mnie prosto do Alfy. Na mój widok samiec od razu się
poderwał i wyszedł mi naprzeciw. Wysoki, szczupły wilk o mało
spotykanej szacie długim puszystym ogonie. Wydawał się delikatny,
ale było w nim, coś, co przyciągało uwagę, sam nie byłem w
stanie określić, co sprawia, iż wygląda tak majestatycznie.
- Witaj, co cię tutaj sprowadza?
- Jestem Anzai, poszukuje miejsce, gdzie mógłbym się zatrzymać.
- Pack of Fallen Stars to wataha, jak i rodzina, jeśli chcesz, przyjmiemycię.
Stałem się lekko niepewny, jeszcze raz zadając sobie pytanie, czy to dobra decyzja. Nie chciałem nikogo narazić.
- To miłe z twojej strony, że proponujesz mi to, ale może lepiej, abyś wiedział o czymś za nim, przekroczę granicę. - oznajmiłem.
- Więc słucham, co masz mi do powiedzenia?
- Mogę stwarzać zagrożenie dla reszty, jestem hybrydą demona.
- Tutaj nikt nie jest zwyczajny. - oznajmił ze spokojem.
- Zdaje sobie z tego sprawę, jednak mój problem jest poważny. Jestem krwiopijcą, gdy wyczuje lub zobaczę czerwoną substancję, która płynie w żyłach wilków, zmieniam się w obrzydliwą bestię.
- W takim razie zademonstruj mi to! - był poważny i pewny siebie.
- Tracę kontrolę nad sobą.
Samiec nie czekał na moje wyjaśnienia, wziął w łapę ostry kamień, po czym rozciął sobie kawałek łapy. Od razu poczułem pożądanie, moje oczy zaczęły robić się czerwone źrenice przypominać kształtek kocie. Język momentalnie się wydłużył tak samo, jak kły pazury. Teraz nie potrafiłem mówić tylko, wydawałem z siebie dziwne charczące dźwięki. Czułem jak wszystkie mięśnie, mi się napinają, myślałem tylko o jednym, to moja ofiara a ja pragnąłem jego krwi. Ruszyłem w jego stronę, w ostatniej chwili przebłysk świadomości sprawił, że sięgnąłem po strzykawkę, wbiłem ją sobie w brzuch, po czym sparaliżowany upadłem na ziemię, ciężko oddychając już po minucie, stałem się normalny, tylko nie mogłem się ruszyć. Samiec obserwował mnie ze zdziwieniem, po czym odparł.
- W ostatniej chwili udało ci się zrobić wszytko, aby się powstrzymać, przyjmuje Cię. Musisz mieć
stanowisko, które nie będzie narażało innych… jakie posiadasz moce?
- Sharingan kopiuje, przewiduje ruchu, mogę więzić innych w iluzjach, mam zwiększona percepcje dzięki temu. Uwolnienie błyskawic, ognia, ziemi, Yin.
- Masz dobry wzrok, szybka reakcje, co powiesz na patrolowanie terenów?
- Będę czuł się zaszczycony. - uśmiechnąłem się, po czym powoli zacząłem wstawać i usiłować odzyskać pion.
- Rozejrzyj się po terenach, mam nadzieję, że sobie poradzisz i nie natrafisz na niewinną ofiarę.
Skinąłem głowa, po czym przyłożyłem nos do ziemi i powoli udałem się na samodzielne poznane terenów swojego nowego miejsca zamieszkania. Były one piękne i rozległe, nie było tutaj dużo wilków, starałem się omijać wszystkich szerokim łukiem.
Niestety, choć bardzo bym się starał, nie zawsze wszystko idzie, tak jak powinno. Poczułem, że ktoś się zbliża, zastygłem, mój oddech stał się niespokojny. Oczy powędrowały w stronę wyłaniającej się sylwetki. Była krępa mocno zbudowana puchata samica o ognistej barwie futra, jej pysk i łapy były czarne. Szła pewnym krokiem w moją stronę, zastygłem w miejscu, rozejrzałem się do około szukając manewru, aby zejść jej z drogi. Szybkim ruchem odbiłem w prawo, zmieniając tym samym kierunek wędrówki.
- Ej ty zaczekaj! - usłyszałem krzyk.
Stanąłem jak wryty, odwróciłem się, postać stała kilka metrów za mną gapiąc się zaciekawiona. Obróciłem się całkiem w jej stronę i usiadłem, patrząc na nią pytająco.
- Nie wyglądasz na takiego co by, się bał, a tak się zachowujesz - mruknęła.
- Nie chce tylko abyś podchodziła zbyt blisko.
- Jak ci na imię?
- Anzai, a tobie?
- Asche… czemu mam nie podchodzić?
- Będę się bardziej komfortowo czuł po prostu.
- Jasne, czym się zajmujesz?
- Jestem… ja po prostu patroluje teren.
- Ja jestem zwiadowcą w sumie trochę podobne zajęcie.
Poczułem, jak znowu zaczynam się przemieniać. Skoczyłem na Ashe, przyszpiliłem do ziemi i wtedy dostrzegłem otarcie na jej pysku, lekko przekrwawione, polizałem je, po czym nie wiedząc, dlaczego wepchnąłem jej swój język do pyska. To tylko pogorszyło sprawę, fartem jedna ze strzykawek wbiła się w moje ciało. Poczułem jak robię się ciężki, wadera zepchnęła mnie z siebie. Po czym zaczęła się drzeć. Znowu stawałem się wilkiem.
- Powaliło cię, co ty odwalasz!
Zrobiło mi się głupio, spuściłem głowę, zacisnąłem kły. Było mi głupio i wstyd z tego powodu. Ta sytuacja nie powinna się zdarzyć, nie powinna mieć miejsca.
- Przepraszam... ja nie chciałem... nie panuje nad tym. - Leżałem, gapiąc się w ziemie.
- Witaj, co cię tutaj sprowadza?
- Jestem Anzai, poszukuje miejsce, gdzie mógłbym się zatrzymać.
- Pack of Fallen Stars to wataha, jak i rodzina, jeśli chcesz, przyjmiemycię.
Stałem się lekko niepewny, jeszcze raz zadając sobie pytanie, czy to dobra decyzja. Nie chciałem nikogo narazić.
- To miłe z twojej strony, że proponujesz mi to, ale może lepiej, abyś wiedział o czymś za nim, przekroczę granicę. - oznajmiłem.
- Więc słucham, co masz mi do powiedzenia?
- Mogę stwarzać zagrożenie dla reszty, jestem hybrydą demona.
- Tutaj nikt nie jest zwyczajny. - oznajmił ze spokojem.
- Zdaje sobie z tego sprawę, jednak mój problem jest poważny. Jestem krwiopijcą, gdy wyczuje lub zobaczę czerwoną substancję, która płynie w żyłach wilków, zmieniam się w obrzydliwą bestię.
- W takim razie zademonstruj mi to! - był poważny i pewny siebie.
- Tracę kontrolę nad sobą.
Samiec nie czekał na moje wyjaśnienia, wziął w łapę ostry kamień, po czym rozciął sobie kawałek łapy. Od razu poczułem pożądanie, moje oczy zaczęły robić się czerwone źrenice przypominać kształtek kocie. Język momentalnie się wydłużył tak samo, jak kły pazury. Teraz nie potrafiłem mówić tylko, wydawałem z siebie dziwne charczące dźwięki. Czułem jak wszystkie mięśnie, mi się napinają, myślałem tylko o jednym, to moja ofiara a ja pragnąłem jego krwi. Ruszyłem w jego stronę, w ostatniej chwili przebłysk świadomości sprawił, że sięgnąłem po strzykawkę, wbiłem ją sobie w brzuch, po czym sparaliżowany upadłem na ziemię, ciężko oddychając już po minucie, stałem się normalny, tylko nie mogłem się ruszyć. Samiec obserwował mnie ze zdziwieniem, po czym odparł.
- W ostatniej chwili udało ci się zrobić wszytko, aby się powstrzymać, przyjmuje Cię. Musisz mieć
stanowisko, które nie będzie narażało innych… jakie posiadasz moce?
- Sharingan kopiuje, przewiduje ruchu, mogę więzić innych w iluzjach, mam zwiększona percepcje dzięki temu. Uwolnienie błyskawic, ognia, ziemi, Yin.
- Masz dobry wzrok, szybka reakcje, co powiesz na patrolowanie terenów?
- Będę czuł się zaszczycony. - uśmiechnąłem się, po czym powoli zacząłem wstawać i usiłować odzyskać pion.
- Rozejrzyj się po terenach, mam nadzieję, że sobie poradzisz i nie natrafisz na niewinną ofiarę.
Skinąłem głowa, po czym przyłożyłem nos do ziemi i powoli udałem się na samodzielne poznane terenów swojego nowego miejsca zamieszkania. Były one piękne i rozległe, nie było tutaj dużo wilków, starałem się omijać wszystkich szerokim łukiem.
Niestety, choć bardzo bym się starał, nie zawsze wszystko idzie, tak jak powinno. Poczułem, że ktoś się zbliża, zastygłem, mój oddech stał się niespokojny. Oczy powędrowały w stronę wyłaniającej się sylwetki. Była krępa mocno zbudowana puchata samica o ognistej barwie futra, jej pysk i łapy były czarne. Szła pewnym krokiem w moją stronę, zastygłem w miejscu, rozejrzałem się do około szukając manewru, aby zejść jej z drogi. Szybkim ruchem odbiłem w prawo, zmieniając tym samym kierunek wędrówki.
- Ej ty zaczekaj! - usłyszałem krzyk.
Stanąłem jak wryty, odwróciłem się, postać stała kilka metrów za mną gapiąc się zaciekawiona. Obróciłem się całkiem w jej stronę i usiadłem, patrząc na nią pytająco.
- Nie wyglądasz na takiego co by, się bał, a tak się zachowujesz - mruknęła.
- Nie chce tylko abyś podchodziła zbyt blisko.
- Jak ci na imię?
- Anzai, a tobie?
- Asche… czemu mam nie podchodzić?
- Będę się bardziej komfortowo czuł po prostu.
- Jasne, czym się zajmujesz?
- Jestem… ja po prostu patroluje teren.
- Ja jestem zwiadowcą w sumie trochę podobne zajęcie.
Poczułem, jak znowu zaczynam się przemieniać. Skoczyłem na Ashe, przyszpiliłem do ziemi i wtedy dostrzegłem otarcie na jej pysku, lekko przekrwawione, polizałem je, po czym nie wiedząc, dlaczego wepchnąłem jej swój język do pyska. To tylko pogorszyło sprawę, fartem jedna ze strzykawek wbiła się w moje ciało. Poczułem jak robię się ciężki, wadera zepchnęła mnie z siebie. Po czym zaczęła się drzeć. Znowu stawałem się wilkiem.
- Powaliło cię, co ty odwalasz!
Zrobiło mi się głupio, spuściłem głowę, zacisnąłem kły. Było mi głupio i wstyd z tego powodu. Ta sytuacja nie powinna się zdarzyć, nie powinna mieć miejsca.
- Przepraszam... ja nie chciałem... nie panuje nad tym. - Leżałem, gapiąc się w ziemie.
Asche?
Asche
Minęły trzy miesiące od dnia, kiedy opuściłam swój dom. Wataha Czasu była wszystkim, co znałam z doświadczenia i wielką obawą była dla mnie tak długa, samotna wędrówka.
Musiałam przebyć daleką drogę, aby uniknąć pchania się w paszcze lwa i przekraczanie Avox. Decyzja o drodze przez terytoria dawnej Watahy Magii i skorzystanie z uczynności wilków w Watasze Snów, które pozwoliły mi zatrzymać się u nich na noc wyszła mi na dobre.
Nabrałam odwagi i teraz spokojnie przemierzałam cichą prerię.
Niekiedy nabierałam zwątpienia, ale wiedziałam, że najważniejsze to z nim walczyć więc skupiałam swoją uwagę na problemach innych niż moje wahanie. Do największych z nich z pewnością należał brak zwierzyny łownej. Na całym terytorium w powietrzu nie dało się wyczuć woni sarny czy chociażby dostrzec śladu jelenia. Nie mogłam się dziwić. W końcu nie było tu śladu po trawach czy wodach, nic tylko jałowa preria.
Do mojej największej nadzieli należało odnalezienie Watahy do której zmierzałam i rozpoczęcie nowego życia jak najszybciej było to możliwe.
Zdaje się, że miałam szczęście bo w momencie gdy moje zmęczenie osiągało punkt kulminacyjny do moich nozdrzy dobiegł powoli nabierający na sile zapach wód, błota, a także wilczego futra. Przyśpieszyłam kroku czując owe zapachy. Mój cel był już blisko.
Pomknęłam za złapanym tropem i wpadłam między głazy, które wyglądały na stare osuwisko. Truchtałam tamtędy zafascynowana myślą o końcu swej podróży, gdy otoczona skałami dróżka skończyła się nagle, a przede mną wyrósł dalszy fragment prerii na której krańcu widziałam w końcu wyraźne sylwetki drzew. Na reszcie!
Nie dano mi jednak cieszyć się tą skromną uciechą zbyt długo, ledwo zrobiłam krok w stronę lasu, gdy mocny świst powietrza zmierzwił moje futro. Cofnęłam się zaalarmowana, wyczułam w powietrzu duże poruszenie. Tuż przed moim nosem na ziemi osiadł rosły, uskrzydlony wilczur o czerwonawej szacie. To on odpowiadał za intensywniejszy w tej okolicy zapach wilczego futra.
- Ktoś ty? - warknęłam natychmiast, gdy tylko go zobaczyłam. Wielki wilk złożył skrzydła i przyjrzał mi się z ciekawsko przekrzywioną głową.
Spodziewałam się wielu reakcji i byłam gotowa do ataku, ale przybysz zaskoczył mnie swoim działaniem. Patrząc na mnie ze spokojem rozdziawił pysk i położył uszy po sobie.
- Och, wybacz, naprawdę nie chciałem cię przestraszyć. - powiedział pewnie i uśmiechnął się przepraszająco.
Co? Ja? Wystraszona?
- Lepiej gadaj kim jesteś i skąd się wziąłeś! - rozkazałam twardo. Nie miałam pojęcia skąd mógł się wziąć taki wilk i co robił na obrzeżu terytorium bardzo młodej watahy.
Samiec cofnął się i odchrząknął.
- No tak, wybacz. Nie dałem popisu dobrych manier. Nazywam się Russel i jestem samcem Beta Pack of Fallen Stars, która leży niedaleko stąd. - natychmiast otworzyłam oczy szerzej. - Ćwiczyłem w pobliżu manewry powietrzne ze względu na otwartą przestrzeń, ale wyczułem świeży zapach wilka i postanowiłem sprawdzić, co się szykuje.
Momentalnie zdębiałam, ale szybko poradziłam sobie ze zdumnieniem i lekkim zawstydzeniem.
- To ja przepraszam. - wystąpiłam w kierunku samca i lekko zniżyłam łeb. - Nazywam się Asche i nie chciałam na ciebie naskoczyć. Stado, o którym mówisz jest tym, do którego zmierzam. Widok rosłego wilka na jej obrzeżu wydał mi się podejrzany.
- Cóż, sama nie jesteś wcale taka mała! - zauważył z uśmiechem. Przyjęłam to jako komplement. Samiec spoważniał po chwili. - Cieszę się, że takie zachowanie wzbudziło twoją czujność, to bardzo dobrze o tobie świadczy.
- Dziękuję, jestem wojownikiem z Watahy Czasu. Przyszłam tutaj aby ubiegać się o członkostwo w waszym stadzie.
Wilk wydawał się być zadowolony z takiego wyjaśnienia. Usunął się aby pokazać drogę prowadzącą do lasu i skinął głową w tamtą stronę.
- W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy cię należycie powitali. Chodźmy, Asche.
To powiedziawszy samiec Beta poczekał, aż dorównam mu kroku i wspólnie ruszyliśmy w kierunku lasu.
Russel?
Musiałam przebyć daleką drogę, aby uniknąć pchania się w paszcze lwa i przekraczanie Avox. Decyzja o drodze przez terytoria dawnej Watahy Magii i skorzystanie z uczynności wilków w Watasze Snów, które pozwoliły mi zatrzymać się u nich na noc wyszła mi na dobre.
Nabrałam odwagi i teraz spokojnie przemierzałam cichą prerię.
Niekiedy nabierałam zwątpienia, ale wiedziałam, że najważniejsze to z nim walczyć więc skupiałam swoją uwagę na problemach innych niż moje wahanie. Do największych z nich z pewnością należał brak zwierzyny łownej. Na całym terytorium w powietrzu nie dało się wyczuć woni sarny czy chociażby dostrzec śladu jelenia. Nie mogłam się dziwić. W końcu nie było tu śladu po trawach czy wodach, nic tylko jałowa preria.
Do mojej największej nadzieli należało odnalezienie Watahy do której zmierzałam i rozpoczęcie nowego życia jak najszybciej było to możliwe.
Zdaje się, że miałam szczęście bo w momencie gdy moje zmęczenie osiągało punkt kulminacyjny do moich nozdrzy dobiegł powoli nabierający na sile zapach wód, błota, a także wilczego futra. Przyśpieszyłam kroku czując owe zapachy. Mój cel był już blisko.
Pomknęłam za złapanym tropem i wpadłam między głazy, które wyglądały na stare osuwisko. Truchtałam tamtędy zafascynowana myślą o końcu swej podróży, gdy otoczona skałami dróżka skończyła się nagle, a przede mną wyrósł dalszy fragment prerii na której krańcu widziałam w końcu wyraźne sylwetki drzew. Na reszcie!
Nie dano mi jednak cieszyć się tą skromną uciechą zbyt długo, ledwo zrobiłam krok w stronę lasu, gdy mocny świst powietrza zmierzwił moje futro. Cofnęłam się zaalarmowana, wyczułam w powietrzu duże poruszenie. Tuż przed moim nosem na ziemi osiadł rosły, uskrzydlony wilczur o czerwonawej szacie. To on odpowiadał za intensywniejszy w tej okolicy zapach wilczego futra.
- Ktoś ty? - warknęłam natychmiast, gdy tylko go zobaczyłam. Wielki wilk złożył skrzydła i przyjrzał mi się z ciekawsko przekrzywioną głową.
Spodziewałam się wielu reakcji i byłam gotowa do ataku, ale przybysz zaskoczył mnie swoim działaniem. Patrząc na mnie ze spokojem rozdziawił pysk i położył uszy po sobie.
- Och, wybacz, naprawdę nie chciałem cię przestraszyć. - powiedział pewnie i uśmiechnął się przepraszająco.
Co? Ja? Wystraszona?
- Lepiej gadaj kim jesteś i skąd się wziąłeś! - rozkazałam twardo. Nie miałam pojęcia skąd mógł się wziąć taki wilk i co robił na obrzeżu terytorium bardzo młodej watahy.
Samiec cofnął się i odchrząknął.
- No tak, wybacz. Nie dałem popisu dobrych manier. Nazywam się Russel i jestem samcem Beta Pack of Fallen Stars, która leży niedaleko stąd. - natychmiast otworzyłam oczy szerzej. - Ćwiczyłem w pobliżu manewry powietrzne ze względu na otwartą przestrzeń, ale wyczułem świeży zapach wilka i postanowiłem sprawdzić, co się szykuje.
Momentalnie zdębiałam, ale szybko poradziłam sobie ze zdumnieniem i lekkim zawstydzeniem.
- To ja przepraszam. - wystąpiłam w kierunku samca i lekko zniżyłam łeb. - Nazywam się Asche i nie chciałam na ciebie naskoczyć. Stado, o którym mówisz jest tym, do którego zmierzam. Widok rosłego wilka na jej obrzeżu wydał mi się podejrzany.
- Cóż, sama nie jesteś wcale taka mała! - zauważył z uśmiechem. Przyjęłam to jako komplement. Samiec spoważniał po chwili. - Cieszę się, że takie zachowanie wzbudziło twoją czujność, to bardzo dobrze o tobie świadczy.
- Dziękuję, jestem wojownikiem z Watahy Czasu. Przyszłam tutaj aby ubiegać się o członkostwo w waszym stadzie.
Wilk wydawał się być zadowolony z takiego wyjaśnienia. Usunął się aby pokazać drogę prowadzącą do lasu i skinął głową w tamtą stronę.
- W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy cię należycie powitali. Chodźmy, Asche.
To powiedziawszy samiec Beta poczekał, aż dorównam mu kroku i wspólnie ruszyliśmy w kierunku lasu.
Russel?
niedziela, 5 kwietnia 2020
Nairin - CD. Historii Universe
Woda w rzece, do której doprowadziła mnie samica Alfa nie była szczególnie głęboka. Widziałem jasne kamienie, które stanowiły grunt, lecz zdawałem sobie sprawę ze złudzenia jakie zawsze daje woda, dlatego wszedłem do niej powoli aby przekonać się o rzeczywistej głębokości. Woda sięgała mi pach w miejscu, w którym stałem.
Bardzo dogodna rzecz, łatwo było się umyć. Korzystałem z przyjemnego nurtu o letniej temperaturze z niekłamaną radością. Po pierwsze, naprawdę lubiłem wodę, a po drugie - naprawdę lubiłem być czysty.
Zanurzyłem głowę w wodzie i poruszyłem ciałem na boki, aby zaschnięte błoto oddzieliło się od mojego futra. Gdyby nie ograniczony czas, z chęcią posiedziałbym w wodzie dłużej.
Po szybkiej kąpieli wyszedłem na brzeg, i poczułem na sobie spojrzenie leżącej nieopodal Universe. Rozstawiłem nogi i z wyciągniętą szyją otrzepałem się raz, a porządnie. Futro natychmiast napuszyło się i zdawałem sobie sprawę, że wyglądam jak biała kula z patykami wystającymi z czoła.
Przygładzając futro ruszyłem w kierunku samicy, która powoli wstała i spojrzała na mnie z frywolnym uśmieszkiem.
- Wyglądasz zupełnie jak mały baranek. - powiedziała żartobliwie.
- Jestem pewien, że ty po kąpieli przeistaczasz się w owieczkę. - odbiłem piłeczkę. Komentarz wydawał się rozśmieszyć waderę.
- No, no, możliwe. - odpowiedziała ze śmiechem jednocześnie mnie wyprzedzając. - Chodź baranie, bo zejdzie nam cały dzień na wspólnych pogaduszkach.
Ruszyliśmy dalej, a ja ukradkiem przygładzałem kłębki futra.
- A jest w tym coś złego? - spytałem.
- Nie, dopóki nie burzymy porządku dziennego mojego brata.
Uniosłem jedną brew.
- Jak to „burzymy porządek”?
Universe posłała mi pełne politowania spojrzenie.
- Już mówiłam, że mój braciszek jest dość specyficzny. Codziennie rano opuszcza nasze leże i rusza gdzieś przed siebie, po czym wraca do domu na wieczór. To niezły łazęga, nigdy nie wiadomo co robi, a teraz zamiast się włóczyć, musi czekać na nowego. - wadera podniosła łapę i tyrpnęła mnie w pierś. - A ty jesteś ten nowy.
- Rany, przepraszam. - rzuciłem rozbawionym sarkazmem.
Universe parsknęła i pochyliliśmy głowy aby zachichotać po kryjomu. Nieźle się zapowiadał, ten samiec Alfa.
Szliśmy dalej wzdłuż rzeki, przez polanę, aż w końcu wkroczyliśmy do lasu wielkich drzew, które najpewniej były Togłosami. Wkrótce pojawiła się nowa rzeka, tym razem o zupełnie innym kolorze i szerokości. Nie było widać dna, za to okolica zdawała się być bardzo cicha, spokojna i tajemnicza.
Wkrótce moim oczom objawiło się ogromne drzewo. No, wśród lasu najeżonego wielkimi drzewami to było szczególnie kolosalne. Po drodze Universe opowiedziała mi to i owo o terytoriach, więc spodziewałem się, że to właśnie pod tym drzewem znajduje się wejście do podziemia.
- To tutaj? - zapytałem gdy obchodziliśmy drzewo.
- Tak. - odparła i faktycznie, po kilkunastu krokach ujrzałem to, o czym mówiła Universe.
Między gigantycznymi korzeniami znajdował się otwór w ziemi i samej korze drzewa. Biła stąd bardzo silna energia.
- Wooh... - mruknąłem czując, jak moja krew przyśpiesza.
- Poczułeś coś? - zapytała samica gdy stanęliśmy nad wejściem.
Pokiwałem pośpiesznie głową.
- Tak... Coś jakby bardzo silna, potężna fala mocy, która bije z tego wejścia. Jest trochę stłumiona, jakby dobiegała spod ziemi. - wyjaśniłem patrząc na nią.
Universe po prostu się uśmiechnęła.
- To pole siłowe, jakie powstrzymuje istoty ciemności przed wejściem do podziemia. Mój brat je utrzymuje, na wypadek gdyby coś zagrażało stadu. Musisz mieć silną intuicje, skoro potrafisz je wyczuć.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Pierwszy raz czułem coś tak silnego. Mój stosunek do samca Alfa natychmiast spoważniał. Ktoś, kto stale utrzymuje taką barierę musi być bardzo potężny.
- Chodźmy. Więcej o działaniu bariery z pewnością powie ci mój brat. - Universe wskazała łapą na dziurę.
Dopiero teraz dostrzegłem kamienie, po których dało się zejść. Wadera ruszyła jako pierwsza, a ja wychodząc z szoku ruszyłem tuż za nią. Zejście okazało się być całkiem szerokie. Obok siebie po głazach ulokowanych blisko siebie i wiodących łagodnie w dół można było zejść idąc obok siebie.
Zejście było ulokowane na dużej wysokości, schodząc patrzyłem wgłąb ogromnej jaskini, jaką stanowiła widoczna część. Było tu dużo płytkiej wody i trochę roślinności, a co ciekawe, przestrzeń była naprawdę jasna. Gdy zerknąłem do góry, dostrzegałem wyraźnie skrawki nieba prześwitujące między gałęziami.
Czyżby ciemność widoczna z powierzchni była tylko iluzją? Uznałem, że to całkiem prawdopodobne. Wkrótce głazy ustąpiły i stanęliśmy na płaskiej ziemi, która długim korytarzem wiodła wgłąb ziemi. Widziałem korzenie kryjące się w cieniu. Rosły tu podziemne drzewa?
Kiedy szliśmy, oglądałem wszystko usiłując nie otworzyć pyska z zachwytu i zdziwienia.
Aura podziemia, oświetlony kryształami korytarz w jaki wkroczyliśmy i przestrzeń jaką dało się dostrzec była naprawdę zachwycająca. Jeśli to wszystko było dziełem poprzednich przywódców, mógłbym naprawdę pochylić przed nimi czoła.
Od Universe dowiedziałem się, że główna droga do leża zaopatrzona we własne źródła wody i oświetlona niebieską poświatą nosiła nazwę Lapisowej Drogi.
- Podoba ci się? - zapytała po długiej chwili ciszy wadera, najwidoczniej dostrzegając moje zafascynowanie.
- Ah, bardzo! - opowiedziałem szczerze.
Alfa uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Zaczekaj, aż zobaczysz Leże. - puściła do mnie oczko i ruchem głowy wskazała na widniejący po drugiej stronie drogie otwór, z którego jaśniało światło i widać było spozierającą stamtąd zieleń.
Na moje usta wtargnął niekontrolowany, szeroki uśmiech. Już nie mogłem się doczekać.
Universe?
Bardzo dogodna rzecz, łatwo było się umyć. Korzystałem z przyjemnego nurtu o letniej temperaturze z niekłamaną radością. Po pierwsze, naprawdę lubiłem wodę, a po drugie - naprawdę lubiłem być czysty.
Zanurzyłem głowę w wodzie i poruszyłem ciałem na boki, aby zaschnięte błoto oddzieliło się od mojego futra. Gdyby nie ograniczony czas, z chęcią posiedziałbym w wodzie dłużej.
Po szybkiej kąpieli wyszedłem na brzeg, i poczułem na sobie spojrzenie leżącej nieopodal Universe. Rozstawiłem nogi i z wyciągniętą szyją otrzepałem się raz, a porządnie. Futro natychmiast napuszyło się i zdawałem sobie sprawę, że wyglądam jak biała kula z patykami wystającymi z czoła.
Przygładzając futro ruszyłem w kierunku samicy, która powoli wstała i spojrzała na mnie z frywolnym uśmieszkiem.
- Wyglądasz zupełnie jak mały baranek. - powiedziała żartobliwie.
- Jestem pewien, że ty po kąpieli przeistaczasz się w owieczkę. - odbiłem piłeczkę. Komentarz wydawał się rozśmieszyć waderę.
- No, no, możliwe. - odpowiedziała ze śmiechem jednocześnie mnie wyprzedzając. - Chodź baranie, bo zejdzie nam cały dzień na wspólnych pogaduszkach.
Ruszyliśmy dalej, a ja ukradkiem przygładzałem kłębki futra.
- A jest w tym coś złego? - spytałem.
- Nie, dopóki nie burzymy porządku dziennego mojego brata.
Uniosłem jedną brew.
- Jak to „burzymy porządek”?
Universe posłała mi pełne politowania spojrzenie.
- Już mówiłam, że mój braciszek jest dość specyficzny. Codziennie rano opuszcza nasze leże i rusza gdzieś przed siebie, po czym wraca do domu na wieczór. To niezły łazęga, nigdy nie wiadomo co robi, a teraz zamiast się włóczyć, musi czekać na nowego. - wadera podniosła łapę i tyrpnęła mnie w pierś. - A ty jesteś ten nowy.
- Rany, przepraszam. - rzuciłem rozbawionym sarkazmem.
Universe parsknęła i pochyliliśmy głowy aby zachichotać po kryjomu. Nieźle się zapowiadał, ten samiec Alfa.
Szliśmy dalej wzdłuż rzeki, przez polanę, aż w końcu wkroczyliśmy do lasu wielkich drzew, które najpewniej były Togłosami. Wkrótce pojawiła się nowa rzeka, tym razem o zupełnie innym kolorze i szerokości. Nie było widać dna, za to okolica zdawała się być bardzo cicha, spokojna i tajemnicza.
Wkrótce moim oczom objawiło się ogromne drzewo. No, wśród lasu najeżonego wielkimi drzewami to było szczególnie kolosalne. Po drodze Universe opowiedziała mi to i owo o terytoriach, więc spodziewałem się, że to właśnie pod tym drzewem znajduje się wejście do podziemia.
- To tutaj? - zapytałem gdy obchodziliśmy drzewo.
- Tak. - odparła i faktycznie, po kilkunastu krokach ujrzałem to, o czym mówiła Universe.
Między gigantycznymi korzeniami znajdował się otwór w ziemi i samej korze drzewa. Biła stąd bardzo silna energia.
- Wooh... - mruknąłem czując, jak moja krew przyśpiesza.
- Poczułeś coś? - zapytała samica gdy stanęliśmy nad wejściem.
Pokiwałem pośpiesznie głową.
- Tak... Coś jakby bardzo silna, potężna fala mocy, która bije z tego wejścia. Jest trochę stłumiona, jakby dobiegała spod ziemi. - wyjaśniłem patrząc na nią.
Universe po prostu się uśmiechnęła.
- To pole siłowe, jakie powstrzymuje istoty ciemności przed wejściem do podziemia. Mój brat je utrzymuje, na wypadek gdyby coś zagrażało stadu. Musisz mieć silną intuicje, skoro potrafisz je wyczuć.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Pierwszy raz czułem coś tak silnego. Mój stosunek do samca Alfa natychmiast spoważniał. Ktoś, kto stale utrzymuje taką barierę musi być bardzo potężny.
- Chodźmy. Więcej o działaniu bariery z pewnością powie ci mój brat. - Universe wskazała łapą na dziurę.
Dopiero teraz dostrzegłem kamienie, po których dało się zejść. Wadera ruszyła jako pierwsza, a ja wychodząc z szoku ruszyłem tuż za nią. Zejście okazało się być całkiem szerokie. Obok siebie po głazach ulokowanych blisko siebie i wiodących łagodnie w dół można było zejść idąc obok siebie.
Zejście było ulokowane na dużej wysokości, schodząc patrzyłem wgłąb ogromnej jaskini, jaką stanowiła widoczna część. Było tu dużo płytkiej wody i trochę roślinności, a co ciekawe, przestrzeń była naprawdę jasna. Gdy zerknąłem do góry, dostrzegałem wyraźnie skrawki nieba prześwitujące między gałęziami.
Czyżby ciemność widoczna z powierzchni była tylko iluzją? Uznałem, że to całkiem prawdopodobne. Wkrótce głazy ustąpiły i stanęliśmy na płaskiej ziemi, która długim korytarzem wiodła wgłąb ziemi. Widziałem korzenie kryjące się w cieniu. Rosły tu podziemne drzewa?
Kiedy szliśmy, oglądałem wszystko usiłując nie otworzyć pyska z zachwytu i zdziwienia.
Aura podziemia, oświetlony kryształami korytarz w jaki wkroczyliśmy i przestrzeń jaką dało się dostrzec była naprawdę zachwycająca. Jeśli to wszystko było dziełem poprzednich przywódców, mógłbym naprawdę pochylić przed nimi czoła.
Od Universe dowiedziałem się, że główna droga do leża zaopatrzona we własne źródła wody i oświetlona niebieską poświatą nosiła nazwę Lapisowej Drogi.
- Podoba ci się? - zapytała po długiej chwili ciszy wadera, najwidoczniej dostrzegając moje zafascynowanie.
- Ah, bardzo! - opowiedziałem szczerze.
Alfa uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Zaczekaj, aż zobaczysz Leże. - puściła do mnie oczko i ruchem głowy wskazała na widniejący po drugiej stronie drogie otwór, z którego jaśniało światło i widać było spozierającą stamtąd zieleń.
Na moje usta wtargnął niekontrolowany, szeroki uśmiech. Już nie mogłem się doczekać.
Universe?
Anzai - Patrolujący
„Walcz, kiedy nie masz szans na wygraną! Ty wybierasz ścieżkę, po której kroczysz"
Imię: Anzai
Wiek: 5 lat
Wiek: 5 lat
Płeć: Basior
Hierarchia: Omega
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Patrolujący
Głos: Michele Morrone
△
Osobowość: Z początku Anzai wydaje się być wycofanym basiorem, spowitym tajemnicą. ma jednak silne poczucie sprawiedliwości i może być skonfrontowany lub wrażliwy na temat związany z demonami.Jest spokojny opanowany ale może stać się agresywny i niebezpieczny szczególnie jeśli poczuje żądze krwi. Jest ciepły i przyjazny wobec tych których my zależy. Choć nie uśmiecha się często będzie to robił w obecności przyjaciół. W okół swoich wrogów zrobi się zimny i tępy nie obchodzi go co się z nim lub nimi stanie. Jest dojrzały i odpowiedzialny ale czasami może działać bez uwzględnienia konsekwencji swoich działań, w których pozwala by emocje go pokonały. Według niektórych łatwo można manipulować go emocjami, i chociaż wygląda twardo i zachowuje się twardo w rzeczywistości jest bardzo delikatny i miękki. Trudno mu też gardzić tymi którzy nim gardzą lub skrzywdzili go w jakikolwiek sposób ponieważ łatwo przychodzi mu współczucie przeszłości innych. Nie lubi rozmawiać o problemach nie szuka rozwiązania tylko obwinia siebie za wszystko co złe. Nie potrafi mieć pretensji do innych gdy dotyczy to jego własnych spraw, a kiedy jest winny odpycha swoją dumę i odpowiednio przeprasza. Anzai jest bardzo deprecjonujący, gardzi diabłem w sobie, co powoduje, że ma myśli których nie chce mieć. Uważa, ze jest brudny i przerażający gdy jest w stanie transformacji, nie dlatego, że ktoś tak powiedział, sam tak uważa.
Umiejętności: Anzai jest bardzo szybki, potrafi być niemal nie zauważalny dla innych gdy się przemieszcza. Zwinny na tyle, że żadne przeszkody nie są dla niego trudne. Skacze na prawdę wysoko i daleko jest nieuchwytny i potrafi wykiwać nie jednego śmiała. Siła mięśni pozwala mu na zadanie śmiertelnych ciosów jak i również dźwiganie wielkich ciężarów. Nie sprawiło by mu problemu zatrzymanie pędzącego pociągu. Do tego wszystkiego posiada zdolność regeneracji ale pod warunkiem że skosztuje wilczej krwi. Jest bystry i inteligentny szybko analizuje sytuację. Jego słabością jest krew, tak gdy ją czuje zmienia się w bestie która jej żąda. Nie potrafi się kontrolować, z trudnością czasami mu się to udaje musi przyjmować zastrzyki uspokajające gdyż traci panowanie nad sobą. Gdy poczuje smak i zacznie pić krew nie skończy do póki nie wyssie ostatniej kropli.
Aparycja: Anzai to wysoki dobrze zbudowany basior, o lekko czerwonych oczach z dość nietypowym wzorem na szyi i klacie. To czerwone futro przypomina śmiejącego się diabła. Anzai ma bujną czuprynę która lekko przysłania mu czasem oczy. Posiada blizny przy oczach oraz na łapach. Jego sierść jest ciemnoszary miejscami czarna jak smoła oraz czerwona jak krew.
Podczas przemiany oczy Anzaia staja się krwisto czerwone niemal świecące w ciemności źrenice zaś nabierają kształtu kocich. Wychodzą mu żyły przy oczach tak wielkie że widać jak jego krew się gotuje niemal. Jego kły stają się większe, a język długi jak u węża. Jego czerwone futro na klacie "uśmiech diabła" zaczyna niemal świecić krwistą czerwienią. Czarne wzory na łapach stają się jeszcze bardziej wyraźne przez wychodzące żyły a pazury wydłużają się i stają się ostre jak brzytwy.
△
Żywioł: Ogień, Błyskawice, Ziemia, Yin
Zdolności: [7/20]
- Transformacja - Gdy widzi lub czuje krew dzieje się z nim coś dziwnego. Ciężko nazwać to zdolnością, bardziej przekleństwem. Oczy Anzaia stają się krwiste a źrenice niczym u kota, kły zaczynają się powiększać. Otacza go dziwna aura i wtedy staje się bestią, mordercą mający jeden cel pożywić się krwią ofiary. Jako diabeł staje się jeszcze silniejszy i szybszy ma leszy czas reakcji. W zależności co skłania go do transformacji może się odbywać powoli lub natychmiast.
- Sharingan - pozwala przede wszystkim na przewidywanie ruchów przeciwnika. Jest to niesamowicie wielka zaleta podczas walki na bliskim dystansie, gdyż użytkownik tych oczu z racji swoich proroczych zdolności może przygotować sprytny kontratak zanim oponent wykona ruch lub zareagować w ostatniej chwili. Ponadto, Kopiujące Wirujące Oczy znacznie zwiększają percepcję osoby, która je posiada. Wyostrza wzrok, pozwala na dostrzeżenie rzeczy niemożliwych do zobaczenia dla normalnego oka.
Kolejną zdolnością tego jest możliwość kopiowania technik zarówno co pozwala na zaskoczenie przeciwnika jego własnymi ruchami. Oczy te mają również umiejętność do widzenia przepływu energii, co jest bardzo skuteczną kontrą na polegających na kamuflażu oraz sztuczek z bombami dymnymi. Ostatnią ze zdolności Sharingana jest możliwość przejrzenia, jak i rzucania paraliżujących technik na ofiarę.
- Genjutsu Sharingan -Technika polega na użyciu zwykłego genjutsu przez użytkownika sharingana. Poprzez bezpośredni kontakt wzrokowy z przeciwnikiem, użytkownik może umieścić go w genjutsu w celu osiągnięcia różnych efektów. Efekty mogą być różne ale działają natychmiastowo np. paraliż lub utrata przytomności. Można użyć go do wyciągnięcia informacji, gdyż przeciwnik nie może kontrolować własnych działań.
- Uwolnienie Błyskawicy - jest jedną z podstawowych elementów natury, które pozwalają użytkownikowi wytworzenie błyskawicy poprzez wysoką częstotliwość wibracji czakry. Raiton nadaje głównie przeszywających uderzeń oraz szybkości. Elektryczność pozwala na sparaliżowanie przeciwnika, więc użytkownik może szybko i łatwo uciec lub zadać ostateczny cios.
- Uwolnienie Ognia - jest jednym z podstawowym żywiołów. Wykonywane jest przez modyfikowane podgrzanej czakry wewnątrz żołądka przed uwolnieniem jej przez płuca i usta. Są również inne warianty w formie nośników jak na przykład proch strzelniczy, wybuchowe notki i przepływ czakry do broni. Uwolnienie Ognia składa się z technik ofensywnych średniego do dalekiego zasięgu, które powodują uszkodzenia palne i wybuchowe.Sztuka posłuszeństwa płomieni wedle woli użytkownika jest uważana za niesamowicie trudną.
- Uwolnienie Ziemi - jest jednym z podstawowych elementów technik transformacji natury i pozwala użytkownikowi na manipulację otaczającą ziemią do celów ofensywnych i defensywnych czy też stworzenie jej; niezależnie czy to brud, błoto czy skała. Techniki Uwolnienia Ziemi mają zdolność do zmiany siły i składu ziemi od bycia twardym jak metal czy też miękkim jak glina,jak również manipulować jego gęstością, sprawiając, że są cięższe lub lżejsze. To również pozwala użytkownikowi na podróż pod ziemią i między skałami różnymi drogami, które mogą być istotne zarówno dla transportu lub też prowadzenia ataków i tworzenia defensywny albo ofensywy. W istocie, to sprawia że techniki ziemi są najbardziej wszechstronne z technik żywiołów. Istniejąca wcześniej ziemia nie jest potrzebna, gdyż użytkownik może tworzyć ją z własnej chakry.
- Uwolnienie Yin - to techniki, oparte na energii duchowej, która reguluje wyobraźnię, może być używana do tworzenia formy z nicości. Yin jest częścią czakry Ogoniastych Bestii. Yin może być stosowane ofensywnie w połączeniu z senjutsu.
Zainteresowania: Czy ktoś taki, może pozwolić sobie na rozwój zainteresowań, nie ma nic co szczególnie lubił by robić. Jeśli mowa o tym co go interesuje to, jakim cudem udało się go stworzyć.
Partner: Szkoda byłoby narażać kogoś na miłość bestii, diabła, nieświadomie mógłby zabić.
Zauroczenie: -
Rodzina: Anzai to eksperyment więc raczej ciężko o więzy krwi. Jest hybrydą wilka i "diabła"
Potomstwo: Dla dobra wszystkich lepiej aby nie miał potomka.
Leże: Prywatne
SG: 1.000
Poziom aktywności: 4-6
Ekwipunek: Zawsze ma przy sobie zapas strzykawek są wypełnione środkami uspokajającymi.
Inwentarz:
Inne:
- 1.
Historia: Anzai urodził się i wychował w Avox, aby zostać częścią kadencji Hybrid Birth Project w ONLO. Te diabły nazywane są przez niektórych „dziećmi światła”. Urodził się dla badacza Arony i diabelskiego seryjnego zabójcy Egona poprzez sztuczne zapłodnienie. W przeciwieństwie do innych par, Arona i Egon były szczerze zakochane i wykorzystały Hybrid Birth Project jako okazję do wspólnego posiadania dziecka. Jednak z kilku powodów Anzai był przenoszony przez zastępcę o imieniu Iruka. Kiedy się urodził, ONL otrzymał pełną opiekę nad nim w celu przeprowadzenia eksperymentów hybrydy. To jest powód, dla którego rodzice nigdy nie objęli go opieką. Jednak, został wykluczony z eksperymentu hybrydowego z powodu braku zdolności hybrydowych, ponieważ był fizycznie słaby i zły z krwią, i dlatego nie był w ogóle eksperymentowany. Dlatego został umieszczony w sierocińcu w ONLO wraz z innymi diabelskimi sierotami, ale nadal musiał być monitorowany pod kątem ReMI (jeśli jego transformacja byłaby niewystarczająca lub nie). Umieszczony w sierocińcu jedyną informacją, którą uzyskał o sobie, jest to, że jest hybrydą. Dorastał również w przekonaniu, że nie ma żadnych rodziców ani rodziny, ale twierdzi, że nauczyciele ONLO i dzieci w jego klasie stały się jego rodziną. Anzai zaprzyjaźnił się także z Shogunem, Bosco i Beatrycze ta trójka często grała razem. Pewnego dnia Anzai, który bawił się w chowanego z Beatrycze i innymi, utknął na drzewie i nie mógł zejść. Został zauważony przez, Kiriko który pomógł mu zejść. Wkrótce się poznali i Kiriko wyjaśnił, że był detektywem odwiedzającym ONL. Później ich rozmowa stała się bardziej osobista, gdy Kiriko objął Anzaia i wyjaśnił, że chciał, aby ktoś taki jak on został jego towarzyszem. Następnie poprosił aby został jego „przyjacielem” i poszedł z nim, a młody zgodził się Jednak Kiriko zabrał go do podziemnego więzienia, gdzie było pełno przemienionych diabłów, które popełniły różne przestępstwa, wszystkie przetrzymywane w podziemnym więzieniu w celach badawczych. Powiedział mu, że wszystkie diabły są takie same jak on, przerażając. Myślał, że nie jest taki sam jak oni, będąc hybrydą. Podczas gdy Kiriko zaprowadził Anzaia do swojego ojca, opowiedział mu o swojej przeszłości i o tym, jak zabił swoją matkę, ponieważ była to ta sama ścieżka, co Egon, ojciec Anzaia, zabił 15 wilków i stał się seryjnym mordercą. To objawienie głęboko zaszokowało młodego, gdy jednocześnie płakał i wymiotował. Wydarzenie to przeraziło go i było powodem jego niechęci do diabłów, ale najwyraźniej zablokował to wspomnienie, ponieważ było bardzo traumatyczne dla małego Anzaia.
Gdy stał się dorosły opuścił ONLO i dołączył do Pack Of Fallen Stars.
piątek, 3 kwietnia 2020
Asche - Zwiadowca
„Słowa palą, więc pali się słowa. O treść popiołów nikt nie pyta.”
Imię: Asche
Wiek: Sześciolatka
Płeć: Wadera
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Zwiadowca
Głos: Daria Zawiałow
Osobowość: Asche wyglądem przypomina rozżarzony wulkan i odzwierciedla to w pewien sposób jej wybuchową osobowość. Strasznie impulsywna z niej istotka, wystarczy bodziec żeby Asche wybuchła.
Jak można się domyślić jest dość nieokiełznana, ale na całe szczęście potrafi wykorzystywać porywistość swojego charakteru na plus. Jest wybuchowa i odrobinę choleryczna, ale zdaje sobie z tego sprawę i wytrwale nad sobą pracuje. Stara się nie krzyczeć, nie denerwować i nie wyżywać na nikim wokół.
Swą energię woli przelewać na własne ciało, co często odbywa się jako katorżnicze treningi.
Nie ma co, na Asche nie ma mocnych. Jest zdecydowana, stanowcza i uparta jak oślica.
To osoba wielozadaniowa, zdolna i chętnie biorąca udział w każdej możliwej dziedzinie. Lubi mieć łapy pełne roboty, uważa, że wszystko zawsze można udoskonalić i poprawić, a to już początki pracoholizmu,
Jest wymagająca względem siebie, ale nie przenosi swojej chorej ambicji na innych. Potrafi pracować w grupie, jeśli czuje, że przełożony to wilk kompetentny, zawsze okazuje należyty szacunek. Sama dowodzić również potrafi i zawsze poczuwa się na wielką odpowiedzialność. Fakt faktem, nie znosi pracy na pół gwizdka.
Jak już coś robisz, zrób to porządnie, na Boga! Jeśli nie potrafisz, nie plącz się pod nogami.
Asche ma ogromną potrzebę czucia się potrzebną. Może i nie przepada za byciem w świetle jupiterów, ale śpi dużo spokojniej, gdy wie, że ma znaczenie w cudzym życiu.
Jak przystało na osobę tak emocjonalną, łatwo się przywiązuje i szybko zagłębia w relacje.
Co prawda większe uczucia trochę ją przerażają, przez co ciągle stara się ukrywać swoje rzeczywiste odczucia. Niby wie, że nie powinna, ale to jest silniejsze od niej. To ambitna wadera, pragnie iść do przodu i rozwijać swoje umiejętności, nie tylko fizyczne. Wie o swoich wadach i pracuje nad nimi, choć przychodzi jej to z trudem. Kiedy trzeba, potrafi zacisnąć zęby i zmusić się do zachowania spokoju.
Ciężko przez usta przechodzi jej słowo „przepraszam” czy „dziękuję”, nie przepada za korzystaniem z czyjejś pomocy i jeśli to możliwe, woli robić wszystko samodzielnie.
Straszna z niej Zosia-samosia, ale jest taka odkąd tylko pamięta. Jako szczenię była strasznie obrażalska, ale teraz już z tego wyrosła. Oczywiście czasem się dąsa, ale nie potrafi robić tego długo.
Asche nie wierzy w puste słowa i istotna jest dla niej uczciwość. Nie dzierży owijania w bawełnę i nie pozwala wejść sobie na głowę. Ma brzydki nawyk do nie odpuszczania sobie, nawet gdy jest na z góry straconej pozycji. Bez dwóch zdań tytuł upartej oślicy, to dobre określenie.
Kiedy opuszcza ją nieufność i zdystansowanie, staje się całkiem zabawna. Lubi się droczyć i cieszy się urokliwą zadziornością. Wbrew temu co sobą reprezentuje, łatwo się wzrusza, a nawet potrafi się zawstydzić!
Asche to twarda sztuka, nie da się ukryć, ale jak mawiała jej matka - serduszko ma równie miękkie co futro.
Jak można się domyślić jest dość nieokiełznana, ale na całe szczęście potrafi wykorzystywać porywistość swojego charakteru na plus. Jest wybuchowa i odrobinę choleryczna, ale zdaje sobie z tego sprawę i wytrwale nad sobą pracuje. Stara się nie krzyczeć, nie denerwować i nie wyżywać na nikim wokół.
Swą energię woli przelewać na własne ciało, co często odbywa się jako katorżnicze treningi.
Nie ma co, na Asche nie ma mocnych. Jest zdecydowana, stanowcza i uparta jak oślica.
To osoba wielozadaniowa, zdolna i chętnie biorąca udział w każdej możliwej dziedzinie. Lubi mieć łapy pełne roboty, uważa, że wszystko zawsze można udoskonalić i poprawić, a to już początki pracoholizmu,
Jest wymagająca względem siebie, ale nie przenosi swojej chorej ambicji na innych. Potrafi pracować w grupie, jeśli czuje, że przełożony to wilk kompetentny, zawsze okazuje należyty szacunek. Sama dowodzić również potrafi i zawsze poczuwa się na wielką odpowiedzialność. Fakt faktem, nie znosi pracy na pół gwizdka.
Jak już coś robisz, zrób to porządnie, na Boga! Jeśli nie potrafisz, nie plącz się pod nogami.
Asche ma ogromną potrzebę czucia się potrzebną. Może i nie przepada za byciem w świetle jupiterów, ale śpi dużo spokojniej, gdy wie, że ma znaczenie w cudzym życiu.
Jak przystało na osobę tak emocjonalną, łatwo się przywiązuje i szybko zagłębia w relacje.
Co prawda większe uczucia trochę ją przerażają, przez co ciągle stara się ukrywać swoje rzeczywiste odczucia. Niby wie, że nie powinna, ale to jest silniejsze od niej. To ambitna wadera, pragnie iść do przodu i rozwijać swoje umiejętności, nie tylko fizyczne. Wie o swoich wadach i pracuje nad nimi, choć przychodzi jej to z trudem. Kiedy trzeba, potrafi zacisnąć zęby i zmusić się do zachowania spokoju.
Ciężko przez usta przechodzi jej słowo „przepraszam” czy „dziękuję”, nie przepada za korzystaniem z czyjejś pomocy i jeśli to możliwe, woli robić wszystko samodzielnie.
Straszna z niej Zosia-samosia, ale jest taka odkąd tylko pamięta. Jako szczenię była strasznie obrażalska, ale teraz już z tego wyrosła. Oczywiście czasem się dąsa, ale nie potrafi robić tego długo.
Asche nie wierzy w puste słowa i istotna jest dla niej uczciwość. Nie dzierży owijania w bawełnę i nie pozwala wejść sobie na głowę. Ma brzydki nawyk do nie odpuszczania sobie, nawet gdy jest na z góry straconej pozycji. Bez dwóch zdań tytuł upartej oślicy, to dobre określenie.
Kiedy opuszcza ją nieufność i zdystansowanie, staje się całkiem zabawna. Lubi się droczyć i cieszy się urokliwą zadziornością. Wbrew temu co sobą reprezentuje, łatwo się wzrusza, a nawet potrafi się zawstydzić!
Asche to twarda sztuka, nie da się ukryć, ale jak mawiała jej matka - serduszko ma równie miękkie co futro.
Umiejętności: Nie da się ukryć, Asche to dobry zawodnik. Od małego musiała umieć się bronić, ale tak to już jest, gdy ma się trzech starszych braci. Wysiłek fizyczny sprawia jej dużą przyjemność, Asche lubi walczyć na kły i pazury, dobra jest też w zapasach. Może żaden z niej demon prędkości, ale za to potrafi się dobrze wspinać i kamuflować. Jest wytrzymała, potrafi unieść spore obciążenie i poruszać się po trudnym terenie. Jest czuła na bodźce, więc trudno ją zaskoczyć.
Aparycja: To puchata, ognista istotka o ciekawej szacie barwnej. Jej pysk, czubek ogona i łapy są czarne, a kolor ten stopniowo przechodzi w burgund i ognistą czerwień, przez co Asche wygląda jak ucieleśnienie zastygającej magmy. Jej podbrzusze i pysk znaczą pomarańczowe akcenty. Jak na samice jest dość krępa i mocno zbudowana, ale za to dysponuje atutem w postaci zachwycającego ogona.
△
Żywioł: Pył, Ogień, Magnes
Zdolności:
- Asche posiada wyjątkową zdolność manipulacji cząsteczkami zawartymi w ziemi i powietrzu. Asche za sprawą swej mocy zbija cząsteczki ze sobą, które przybierają postać sypkich drobin, podobnych do piasku, którymi może dowolnie manipulować pod względem kształtu oraz formy.
Ponieważ samica włada również żywiołem magnesu, może zwiększać i zmniejszać odległości między cząsteczkami sprawiając, że pył może być albo miękki i zdolny do wciśnięcia się w każdą szczelinę, albo bardzo twardy, niemalże nieprzemijalny.
Sama moc władania pyłem nosi nazwę Skonikineza. Moc utwardzania i rozprężania pyłu za pomocą namagnesowania nazwała Manipulacją Magnesu.
- Dzięki namagnesowywaniu płaszczyzn i przedmiotów może utrzymywać swój pył oraz inne obiekty oraz kierować nimi w powietrzu.
- Namagnesowując swoje ciało, może unosić się na pewnych wysokościach.
- Potrafi namagnesowywać obiekty metalowe bezdotykowo, z pewnej odległości, a co za tym idzie: wprawiać je w kontrolowany ruch.
- Pirokineza.
- Posiada zdolność podpalania obiektów z pewnej odległości. Długo ćwiczyła, aby opanować tę moc, co zaowocowało wypracowaniem możliwości podpalania czegoś z czasowym opóźnieniem.
- Asche posiada wyjątkową zdolność manipulacji cząsteczkami zawartymi w ziemi i powietrzu. Asche za sprawą swej mocy zbija cząsteczki ze sobą, które przybierają postać sypkich drobin, podobnych do piasku, którymi może dowolnie manipulować pod względem kształtu oraz formy.
Ponieważ samica włada również żywiołem magnesu, może zwiększać i zmniejszać odległości między cząsteczkami sprawiając, że pył może być albo miękki i zdolny do wciśnięcia się w każdą szczelinę, albo bardzo twardy, niemalże nieprzemijalny.
Sama moc władania pyłem nosi nazwę Skonikineza. Moc utwardzania i rozprężania pyłu za pomocą namagnesowania nazwała Manipulacją Magnesu.
- Dzięki namagnesowywaniu płaszczyzn i przedmiotów może utrzymywać swój pył oraz inne obiekty oraz kierować nimi w powietrzu.
- Namagnesowując swoje ciało, może unosić się na pewnych wysokościach.
- Potrafi namagnesowywać obiekty metalowe bezdotykowo, z pewnej odległości, a co za tym idzie: wprawiać je w kontrolowany ruch.
- Pirokineza.
- Posiada zdolność podpalania obiektów z pewnej odległości. Długo ćwiczyła, aby opanować tę moc, co zaowocowało wypracowaniem możliwości podpalania czegoś z czasowym opóźnieniem.
Zainteresowania: Jest dziką pasjonatką treningów, wspinaczki, zapasów i walki na miecze.
Lubi eksplorować jaskinie i najprościej mówiąc - mieć jakieś zajęcie. Nieważne co, ważne, aby miała co robić.
Lubi eksplorować jaskinie i najprościej mówiąc - mieć jakieś zajęcie. Nieważne co, ważne, aby miała co robić.
Partner: Nigdy jakoś nie zajmowała się... tymi sprawami. Co wcale nie oznacza, że w przyszłości by nie chciała.
Zauroczenie*: ~
Rodzina: Jej mama nazywa się Megara i wraz z Asche na świat wydała także trzech synów: Pyro, Arco i Tulipalo. Jej ojciec, Tauron, zmarł kilka lat temu.
Potomstwo: ~
Leże: Wybrała leże wspólne.
SG: 1.000 SG
Poziom aktywności: 8/10
Ekwipunek*: Nosi na szyi złoty medalion po ojcu.
Inwentarz: ~
Historia: Tak naprawdę nie spotkało jej w życiu nic ciekawego. Asche przyszła na świat w Watasze Czasu i była najmłodszym szczenięciem w miocie. Urodziła się jako ostatnia i była najmniejsza, a i tak jak na samiczkę zdawała się być bardzo dużym dzieckiem. Jej rodzina nie pochodziła z Watahy Czasu, z tego co wie, jej rodzice należeli do wędrownego plemienia, które zostało niemalże całkowicie wybite podczas walk Watahy Snów z Watahą Strachu. Mimo to, czuła się dobrze. Od małego była bardzo temperamentna i żywiołowa, bardzo podziwiała swego ojca, który był poważanym wojownikiem. Gdy była młodsza, ona, jej bracia i ojciec trenowali razem. Ponieważ jako jedyna była waderą, wymagała od siebie więcej, tak aby nie uchodzić za gorszego wojownika od swoich braci.
Jej potencjał został doceniony i dostrzeżony i w wieku dwóch lat wraz z braćmi została wcielona do armii Watahy Czasu. Pechowo, niewiele po tym szczęśliwym wydarzeniu doszło do pożaru, w którym ofiarę poniosło kilku żołnierzy, którzy eskortowali inne wilki. Na nieszczęście, w tym tragicznym wypadku zginął również jej ojciec. Asche rozumiała to zdarzenie, a żal przelała na swe ciało, aby kształcić swój potencjał i stale się rozwijać. Rok po śmierci ojca, z Watahy odszedł najstarszy brat Asche - Tulipalo.
Jej brat chciał ruszyć tropem korzeni i odkryć ten świat, zanim pokryje się on w mroku. Ta decyzja nie była łatwa do przeżycia dla całej rodziny, jednakże należało ją uszanować. Wkrótce, gdy bracia Asche pięli się po szczeblach wojskowej kariery wadera dostrzegła, że przygniata ją presja bycia jedną z niewielu wader w wojsku i myśl o ojcu, którego ambicję starała się spełnić. Takie życie nie było dla niej. Asche chciała zaistnieć, udowodnić swą wartość i poszukać szczęścia w zawodzie, który nie będzie aż tak tłamsił jej psychiki.
Z tej właśnie przyczyny Asche postanowiła odejść i poszukać szczęścia w nowej, młodej Watasze, którą była Pack of Fallen Stars.
Autor: C o ғ ғ ɪ ɴ
Poziom aktywności: 8/10
Ekwipunek*: Nosi na szyi złoty medalion po ojcu.
Inwentarz: ~
Historia: Tak naprawdę nie spotkało jej w życiu nic ciekawego. Asche przyszła na świat w Watasze Czasu i była najmłodszym szczenięciem w miocie. Urodziła się jako ostatnia i była najmniejsza, a i tak jak na samiczkę zdawała się być bardzo dużym dzieckiem. Jej rodzina nie pochodziła z Watahy Czasu, z tego co wie, jej rodzice należeli do wędrownego plemienia, które zostało niemalże całkowicie wybite podczas walk Watahy Snów z Watahą Strachu. Mimo to, czuła się dobrze. Od małego była bardzo temperamentna i żywiołowa, bardzo podziwiała swego ojca, który był poważanym wojownikiem. Gdy była młodsza, ona, jej bracia i ojciec trenowali razem. Ponieważ jako jedyna była waderą, wymagała od siebie więcej, tak aby nie uchodzić za gorszego wojownika od swoich braci.
Jej potencjał został doceniony i dostrzeżony i w wieku dwóch lat wraz z braćmi została wcielona do armii Watahy Czasu. Pechowo, niewiele po tym szczęśliwym wydarzeniu doszło do pożaru, w którym ofiarę poniosło kilku żołnierzy, którzy eskortowali inne wilki. Na nieszczęście, w tym tragicznym wypadku zginął również jej ojciec. Asche rozumiała to zdarzenie, a żal przelała na swe ciało, aby kształcić swój potencjał i stale się rozwijać. Rok po śmierci ojca, z Watahy odszedł najstarszy brat Asche - Tulipalo.
Jej brat chciał ruszyć tropem korzeni i odkryć ten świat, zanim pokryje się on w mroku. Ta decyzja nie była łatwa do przeżycia dla całej rodziny, jednakże należało ją uszanować. Wkrótce, gdy bracia Asche pięli się po szczeblach wojskowej kariery wadera dostrzegła, że przygniata ją presja bycia jedną z niewielu wader w wojsku i myśl o ojcu, którego ambicję starała się spełnić. Takie życie nie było dla niej. Asche chciała zaistnieć, udowodnić swą wartość i poszukać szczęścia w zawodzie, który nie będzie aż tak tłamsił jej psychiki.
Z tej właśnie przyczyny Asche postanowiła odejść i poszukać szczęścia w nowej, młodej Watasze, którą była Pack of Fallen Stars.
Autor: C o ғ ғ ɪ ɴ
czwartek, 2 kwietnia 2020
Universe - CD. Historii Nairina
- W
takim razie może zaczniemy od początku? - powiedział basior -
Nazywam się Nairin Biangeal i przybyłem tutaj, aby ubiegać się o
dołączenie do Watahy Kosmosu.
Nigdy nie powiedziałabym, że usłyszenie tak prostych słów słów przyniesie mi w życiu tyle radości.
Moje serce rozpaliły tysiące malutkich iskierek, które najchętniej wydarłyby się na zewnątrz i wypełniły sobą całą atmosferę.
Mimo, że spodziewałam się, iż wkraczający na nasze terytoria wilk może być zainteresowany członkostwem to bezmiar szczęścia jaki towarzyszył tej wieści niemalże ugiął moje kolana.
Uśmiechnęłam się szeroko, aby ukazać wilkowi choć trochę radości, jaką mnie obdarzył.
Nigdy nie powiedziałabym, że usłyszenie tak prostych słów słów przyniesie mi w życiu tyle radości.
Moje serce rozpaliły tysiące malutkich iskierek, które najchętniej wydarłyby się na zewnątrz i wypełniły sobą całą atmosferę.
Mimo, że spodziewałam się, iż wkraczający na nasze terytoria wilk może być zainteresowany członkostwem to bezmiar szczęścia jaki towarzyszył tej wieści niemalże ugiął moje kolana.
Uśmiechnęłam się szeroko, aby ukazać wilkowi choć trochę radości, jaką mnie obdarzył.
- Bardzo miło
mi cię poznać, Nairin. - wyznałam zgodnie z prawdą. -
Nazywam się Universe i jestem siostrą samca Alfa, Centuriona.
Wataha, której szukasz aktualnie nosi nazwę Pack of Fallen Stars,
ze względu na ceremonię wspominania pierwszych władców Watahy
Kosmosu.
- A więc Alfa… - powiedział, a po jego pysku przemknął wyraz zdziwienia.
rgnięcie jego ciała zdradziło mi, że respektował pozycję, którą zajmowałam w hierarchii. Biały wilk pochylił się lekko i w sposób iście arystokracki skłonił przede mną głowę. Widziałam już takie zachowanie w królestwie mego ojca, w którym większość jego poddanych witała go podobnym ukłonem.
Cofnęłam minimalnie przednią łapę i zerknęłam w bok. Rany… to było nieco krępujące… ale przy tym jakie fascynujące!
Zreflektowałam się szybko i dygnęłam w odpowiedzi. Widać było, że Nairin należy do osób dobrze wychowanych.
- W takim razie Nairinie, chodź za mną. - skinęłam głową w stronę lasu i ruszyliśmy wolnym krokiem przed siebie.
-To odważne chodzić po takim terenie z kupą białego futra na sobie. - rzekł mój nowy przyjaciel.
- A więc Alfa… - powiedział, a po jego pysku przemknął wyraz zdziwienia.
rgnięcie jego ciała zdradziło mi, że respektował pozycję, którą zajmowałam w hierarchii. Biały wilk pochylił się lekko i w sposób iście arystokracki skłonił przede mną głowę. Widziałam już takie zachowanie w królestwie mego ojca, w którym większość jego poddanych witała go podobnym ukłonem.
Cofnęłam minimalnie przednią łapę i zerknęłam w bok. Rany… to było nieco krępujące… ale przy tym jakie fascynujące!
Zreflektowałam się szybko i dygnęłam w odpowiedzi. Widać było, że Nairin należy do osób dobrze wychowanych.
- W takim razie Nairinie, chodź za mną. - skinęłam głową w stronę lasu i ruszyliśmy wolnym krokiem przed siebie.
-To odważne chodzić po takim terenie z kupą białego futra na sobie. - rzekł mój nowy przyjaciel.
Rozumiałam jego ubolewanie, w końcu był od stóp
do głów pokryty błotnymi kleksami. Poruszyłam łopatkami aby
wprawić w ruch futro na moim grzbiecie i zwrócić uwagę wilczura
na jego czystość.
- Nie przejmuj się, ta część Boru jest
dużo bardziej sucha niż ta, z której przybyłeś. Po drodze
będziemy mijali rzekę, więc oporządzisz się przed spotkaniem z
moim bratem.
- Skoro tak mówisz…- westchnął i wyrównał krok z moim.
- A tak właściwie, to jaki jest stan liczebności stada? Od kiedy Wataha funkcjonuje? Słyszałem, że przez przeszło stulecie te terytoria były całkiem puste…
- Cóż, licząc ciebie… - zerknęłam na basiora i skrzywiłam się leciutko. - To będzie nas cała czwórka!
Samiec uniósł brwi, a jego pysk zmienił się w dzióbek.
- O… To dosyć… - jego mimika była przezabawna. - Kameralne grono!
Rozweseliła mnie nuta rozbawienia w głosie Nairina. Chyba nie był rozczarowany.
- Co do reszty twoich pytań, to Pack of Fallen Stars funkcjonuje dopiero od kilku tygodni. Z bratem ledwie co rozgościliśmy się na ziemi i dalej wszystko jest dla nas obce…
- Na ziemi? - dopytał.
Kiwnęłam głową i na krótką chwilę odpłynęłam myślami do rozgwieżdżonego królestwa mego ojca, gdzie co noc gwiazdy jaśniały ponad naszymi głowami, a supernowe wybuchały za oknami utkanych z energii pałaców. Tamten świat był piękny, ale krocząc po zarośniętych ścieżkach lasów z drzewami chylącymi się ku sobie ponad moją głową wreszcie dostrzegałam prawdziwą istotę piękna.
- Ja i mój brat urodziliśmy się wysoko, wysoko ponad naszą atmosferą, w królestwie Millenium.
- Ah tak! Czy Millenium to aby nie wszechojciec niebios?
Przygryzłam wargę.
- Takiego określenia jeszcze nie słyszałam, ale wydaje mi się, że można tak powiedzieć o moim tatku.
- Tatku? - spytał ze zdziwieniem Nairin.
Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam niewinnie, kładąc lekko uszy po sobie.
- No więc Galaxy i Millenium, dawne Alfy Watahy Kosmosu po swojej ziemskiej śmierci ułożyli sobie życie na nowo w królestwie gwiazd, a tam, no wiesz… Miłość wykiełkowała.
- Aha. Dobra. - basior potrząsnął głową. - Czyli jesteś kimś na wzór gwiezdnej księżniczki?
Parsknęłam niekontrolowanie i aż wbiłam łapy w ziemię. Gwiezdna księżniczka brzmiała tak niedorzecznie, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
Kątem oka widziałam, jak Nairin spogląda na mnie z mocno zaciśniętymi wargami.
- Przepraszam, przepraszam! - wyrzuciłam z siebie jednym tchem. - To po prostu najzabawniejsza formułką, jaką usłyszałam.
Nairin dalej wyglądał na naburmuszonego, więc gdy przestałam chichotać tyrpnęłam go delikatnie biodrem w bark.
No już, nie złość się na mnie. Jeszcze kawałek i zobaczysz rzekę, w której będziesz mógł się opłukać przed spotkaniem z moim bratem.
- A więc rodzinki ciąg dalszy? - zagadnął prowokacyjnie gdy ruszyliśmy dalej między w las.
- Mój brat jest… - no właśnie, jaki on jest? - Bardzo specyficzny… - zdradziłam żartobliwie.
Krzewy powoli ustępowały, z daleka widać było jedno z zakoli rzeki połyskujące w letnim świetle słońca.
- Specyficzny, czyli jaki?
Zatrzymałam się i spojrzałam na wilka spode łba, po czym czołem pchnęłam go w kierunku rzeki.
- Nie czas na pytania! Weź kąpiel, bo sama wrzucę się do rzeki.
Nairin ruszył prędko do przodu, potykając się uprzednio o swoją łapę chwilę po tym gdy go popchnęłam. Truchtał w kierunku rzeki, rzucając mi przez ramie bardzo wymowne spojrzenie. Pokręciłam głową z krzywym uśmieszkiem.
To całkiem zabawny wilk, przyjemnie się z nim obcowało.
Przycupnęłam pod drzewem i patrzyłam jak Nairin śmiało wskakuje do rzeki. Westchnęłam głęboko.
Oby tylko mój brat był dziś w mniej podejrzliwym humorze niż zwykle...
- Skoro tak mówisz…- westchnął i wyrównał krok z moim.
- A tak właściwie, to jaki jest stan liczebności stada? Od kiedy Wataha funkcjonuje? Słyszałem, że przez przeszło stulecie te terytoria były całkiem puste…
- Cóż, licząc ciebie… - zerknęłam na basiora i skrzywiłam się leciutko. - To będzie nas cała czwórka!
Samiec uniósł brwi, a jego pysk zmienił się w dzióbek.
- O… To dosyć… - jego mimika była przezabawna. - Kameralne grono!
Rozweseliła mnie nuta rozbawienia w głosie Nairina. Chyba nie był rozczarowany.
- Co do reszty twoich pytań, to Pack of Fallen Stars funkcjonuje dopiero od kilku tygodni. Z bratem ledwie co rozgościliśmy się na ziemi i dalej wszystko jest dla nas obce…
- Na ziemi? - dopytał.
Kiwnęłam głową i na krótką chwilę odpłynęłam myślami do rozgwieżdżonego królestwa mego ojca, gdzie co noc gwiazdy jaśniały ponad naszymi głowami, a supernowe wybuchały za oknami utkanych z energii pałaców. Tamten świat był piękny, ale krocząc po zarośniętych ścieżkach lasów z drzewami chylącymi się ku sobie ponad moją głową wreszcie dostrzegałam prawdziwą istotę piękna.
- Ja i mój brat urodziliśmy się wysoko, wysoko ponad naszą atmosferą, w królestwie Millenium.
- Ah tak! Czy Millenium to aby nie wszechojciec niebios?
Przygryzłam wargę.
- Takiego określenia jeszcze nie słyszałam, ale wydaje mi się, że można tak powiedzieć o moim tatku.
- Tatku? - spytał ze zdziwieniem Nairin.
Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam niewinnie, kładąc lekko uszy po sobie.
- No więc Galaxy i Millenium, dawne Alfy Watahy Kosmosu po swojej ziemskiej śmierci ułożyli sobie życie na nowo w królestwie gwiazd, a tam, no wiesz… Miłość wykiełkowała.
- Aha. Dobra. - basior potrząsnął głową. - Czyli jesteś kimś na wzór gwiezdnej księżniczki?
Parsknęłam niekontrolowanie i aż wbiłam łapy w ziemię. Gwiezdna księżniczka brzmiała tak niedorzecznie, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
Kątem oka widziałam, jak Nairin spogląda na mnie z mocno zaciśniętymi wargami.
- Przepraszam, przepraszam! - wyrzuciłam z siebie jednym tchem. - To po prostu najzabawniejsza formułką, jaką usłyszałam.
Nairin dalej wyglądał na naburmuszonego, więc gdy przestałam chichotać tyrpnęłam go delikatnie biodrem w bark.
No już, nie złość się na mnie. Jeszcze kawałek i zobaczysz rzekę, w której będziesz mógł się opłukać przed spotkaniem z moim bratem.
- A więc rodzinki ciąg dalszy? - zagadnął prowokacyjnie gdy ruszyliśmy dalej między w las.
- Mój brat jest… - no właśnie, jaki on jest? - Bardzo specyficzny… - zdradziłam żartobliwie.
Krzewy powoli ustępowały, z daleka widać było jedno z zakoli rzeki połyskujące w letnim świetle słońca.
- Specyficzny, czyli jaki?
Zatrzymałam się i spojrzałam na wilka spode łba, po czym czołem pchnęłam go w kierunku rzeki.
- Nie czas na pytania! Weź kąpiel, bo sama wrzucę się do rzeki.
Nairin ruszył prędko do przodu, potykając się uprzednio o swoją łapę chwilę po tym gdy go popchnęłam. Truchtał w kierunku rzeki, rzucając mi przez ramie bardzo wymowne spojrzenie. Pokręciłam głową z krzywym uśmieszkiem.
To całkiem zabawny wilk, przyjemnie się z nim obcowało.
Przycupnęłam pod drzewem i patrzyłam jak Nairin śmiało wskakuje do rzeki. Westchnęłam głęboko.
Oby tylko mój brat był dziś w mniej podejrzliwym humorze niż zwykle...
Nairinie?
środa, 1 kwietnia 2020
Nairin
Błoto.
Nie
ma na tym świecie nic gorszego od błota, zarzekam się! Nieważne
jak często otrzepywałbym łapy i jak bardzo pilnował ogona, wciąż
byłem uflagany po łokcie tą szybkoschnącą breją.
Starałem
się chodzić po tym co suche i zielone, ale trawa była bardziej
zdradliwa niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W sytuacji, gdy ma
się perliście białe futro każda plama jest jak czerwona kropka na
środku tarczy strzelniczej. Walczyłem z błotem od kilku dni, ale
ono było nieubłagane.
Po czasie nawet najbardziej wytrwałemu wilkowi odechciałoby się takiej walki z wiatrakami. Wolałem po prostu na siebie nie patrzeć i nie myśleć o sklejonych kłębkach sierści zabarwionych na brązowo.
Najciężej tą podróż przeżywał mój ogon, ale żeby uniknąć brudzenia go musiałbym podnosić go wysoko jak wiewiórka, a to strasznie upokarzające. Parłem przed siebie poprzez gęstwinę, a słońce zerkało na mnie z góry. Chociaż tyle, że mogłem nacieszyć się letnią, błogą atmosferą w tym pokićkanym lesie.
Miałem szczerą nadzieję, że idę w dobrą stronę, ale zdawałem się jedynie na instynkt, a ten… cóż, w moim przypadku słabo spełniał swoją rolę. No ale lepszy taki instynkt niż żaden, co nie?
Po czasie nawet najbardziej wytrwałemu wilkowi odechciałoby się takiej walki z wiatrakami. Wolałem po prostu na siebie nie patrzeć i nie myśleć o sklejonych kłębkach sierści zabarwionych na brązowo.
Najciężej tą podróż przeżywał mój ogon, ale żeby uniknąć brudzenia go musiałbym podnosić go wysoko jak wiewiórka, a to strasznie upokarzające. Parłem przed siebie poprzez gęstwinę, a słońce zerkało na mnie z góry. Chociaż tyle, że mogłem nacieszyć się letnią, błogą atmosferą w tym pokićkanym lesie.
Miałem szczerą nadzieję, że idę w dobrą stronę, ale zdawałem się jedynie na instynkt, a ten… cóż, w moim przypadku słabo spełniał swoją rolę. No ale lepszy taki instynkt niż żaden, co nie?
Niecałe
trzy dni temu opuściłem terytoria dawnej Watahy Magii, po której
szwendałem się licho wie ile. Prawdę mówiąc: nie został tam
kamień na kamieniu. Ot, zwykła dziura i trochę skał. Nic wartego
organizowania wycieczek z przewodnikiem. Może i okolica nie była
szczególnie ciekawa, ale ciekawskich ściągała tam historia tego
miejsca i dawna chwała, jaką cieszyła się ongiś istniejąca
Wataha. Nie zostało tam jednak nic inspirującego, żadnych świątyń
czy dawnych jaskiń. Nie orientuje się, ale albo po upadku Watahy
Magii obowiązywała zasada „kto pierwszy ten lepszy” (co jest
bardzo prawdopodobne) i tamtejsze tereny zostały już dawno
zrabowane, albo najeźdźca rzeczywiście puścił z dymem wszystko
po sam horyzont.
Smutny,
ba! Tragiczny los spotkał te wilki. Ciekawiło mnie, dlaczego ani
jeden z rodów nie przetrwał najazdu. Z tego co było mi wiadome, do
Watahy Magii należało kilka potężnych rodzin o specjalistycznych
zdolnościach możliwych do aktywowania tylko dzięki ich krwi, w
której płynęło boskie DNA.
Potrząsnąłem
głową. Sam pochodziłem z takiego rodu i aż strachem było dla
mnie pomyśleć, że podobny los mógłby spotkać moich przodków.
Moje
rozmyślania przerwał harmonijny śpiew ptaków rozbrzmiewający
ponad moją głową. Przystanąłem i zadarłem łeb ku górze, aby
rzucić okiem na twórców tej słodkiej, nieznanej mi melodii. Po
lianach i gałęziach żwawo przeskakiwały niewielkie ptaszki o
żółtych brzuszkach, raz po raz przystając na moment aby odegrać
swoją część piosenki. Zaraz potem przeskakiwały dalej, a pieśń
kontynuował inny ptaszek. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Nie
spotkałem do tej pory gatunku ptaków, których chór dzieliłby się
na tak wyraźne role. Stworzonka przeskakiwały po gałęziach i
powoli oddalały się ode mnie, niosąc dalej swoją wyjątkową
piosenkę.
Nie
spuszczając oczu z przedstawicieli tych pięknych śpiewaków,
szedłem ich tropem, starając się przy tym zrozumieć system, jakim
musiały się posługiwać.
W
melodii dominowały wysokie i długie dźwięki, które ptaki zdawały
się przekazywać sobie jako kontynuację nowej strofy. Fascynujące,
że robiły to tak szybko i płynnie, że nie patrząc na nie nikt
nie spodziewałaby się, że śpiewają na role.
Las
rzedł powoli, co rzuciło mi się w oczy podczas mojej wędrówki
tropem śpiewaków. Tutaj piżmowy zapach wilka stawał się wyraźny
i wskazywał na to, że ktoś nie tak dawno oznaczał te tereny. Gdy
moja łapa dotknęła pierwszego kamienia, a ostatnie z leśnych
drzew rzucało cień na mój grzbiet, opuściłem głowę i omiotłem
wzrokiem okolicę.
Las
kończył się bardzo raptownie, a przede mną rozciągał się
kilkumetrowy pas suchej ziemi, który ginął zaraz w długiej
wyrwie, za którą widać było bliźniacze odbicie terenu, na którym
stałem. Wyrwa w ziemi nie była szeroka, miała na oko co najwyżej
sześć metrów, a na drugą stronę prowadził zwalony pień drzewa,
które za czasów swej świetności musiało być całkiem rosłe.
Rozdziawiłem
pysk ze zdziwienia. Ale się urządzili!
Wiedziałem,
że terytoria dawnej Watahy Kosmosu znów są zamieszkałe, ale nie
spodziewałem się tak klimatycznego pejzażu. Las po drugiej stronie
wydawał się być jeszcze bardziej gęsty od tego, z którego
wyszedłem. Mruknąłem pod nosem i pozwoliłem aby moje zdziwienie
zastąpił grymas zniesmaczenia. Kolejny las oznaczał kolejne tony
błota.
Wspaniale,
jeśli kogoś spotkam, przedstawię się jako Nairin Brudnofutry.
Przecież to pewne, że wezmą mnie za totalnego wieśniaka.
Wystąpiłem
do przodu i zerknąłem w górę na ćwierkające pośród drzew
ptaki. Dzięki nim dotarłem tu dużo szybciej, niż gdybym szedł
sam. Zrobiłem kilka kroków do tyłu, aby objąć drzewa wzrokiem i
delikatnie skłonić się ptaszynom.
-
Dziękuję, przyjaciele! - rzuciłem donośnie i machinalnie cofnąłem
się o krok.
-
Uważaj. - rozległo się za mną donośne ostrzeżenie.
Moja łapa nie zdążyła nawet dotknąć ziemi. Głos, który pojawił się znikąd nie był wcale podniesiony, ale jego nagłość i głęboka barwa przyprawiły mnie o szybsze bicie serca. Z mojego gardła wydarł się niekontrolowany, krótki okrzyk, a ciało samoistnie poderwało się do góry.
Moja łapa nie zdążyła nawet dotknąć ziemi. Głos, który pojawił się znikąd nie był wcale podniesiony, ale jego nagłość i głęboka barwa przyprawiły mnie o szybsze bicie serca. Z mojego gardła wydarł się niekontrolowany, krótki okrzyk, a ciało samoistnie poderwało się do góry.
Padłem
na ziemię z łapami zakrywającymi oczy i grzbietem wciśniętym w
ziemię. Bogowie, co tu się wyprawia!
Usłyszałem
perlisty chichot i natychmiast odsłoniłem oczy.
Po drugiej stronie kłody, z lekko przekrzywioną głową i łagodnym uśmiechem na ustach stała samica. Jej futro zachwycało nieskazitelną bielą i jestem pewien, że lśniło malutkimi ognikami przypominającymi gwiazdy blednące nad ranem.
Natychmiast się podniosłem i wyprostowałem. Po drodze musiałem jeszcze złapać balans, bo mało co, a straciłbym równowagę. Nairin, ty idioto! Jak zwykle robiłem wokół siebie niezły kabaret. Dotarło do mnie, że gdyby nie ostrzeżenie samicy to cofnięcie się z miejsca, w którym przed chwilą stałem owocowałoby w trafienie łapami w pustą przestrzeń osuwiska. No tak, na chwilę zupełnie o nim zapomniałem.
- Ot, po prostu… - zacząłem, ale natychmiast umknęło mi to, co chciałem powiedzieć. - Zapatrzyłem się.
Po drugiej stronie kłody, z lekko przekrzywioną głową i łagodnym uśmiechem na ustach stała samica. Jej futro zachwycało nieskazitelną bielą i jestem pewien, że lśniło malutkimi ognikami przypominającymi gwiazdy blednące nad ranem.
Natychmiast się podniosłem i wyprostowałem. Po drodze musiałem jeszcze złapać balans, bo mało co, a straciłbym równowagę. Nairin, ty idioto! Jak zwykle robiłem wokół siebie niezły kabaret. Dotarło do mnie, że gdyby nie ostrzeżenie samicy to cofnięcie się z miejsca, w którym przed chwilą stałem owocowałoby w trafienie łapami w pustą przestrzeń osuwiska. No tak, na chwilę zupełnie o nim zapomniałem.
- Ot, po prostu… - zacząłem, ale natychmiast umknęło mi to, co chciałem powiedzieć. - Zapatrzyłem się.
Wadera
o białym futrze uśmiechnęła się szerzej.
-
Tak, widziałam jak dziękujesz Złotnikom. - odrzekła miękkim,
spokojnym tonem.
-
Złotniki… a więc tak się nazywają. - mruknąłem bardziej do
siebie, niż do niej.
-
To leśni przewodnicy. Przyglądają się trasie, jaką wybierasz i
znajdują lepszą drogę. Starają się przykuć uwagę śpiewem, ale
zdarza się, że są bardziej wymowne. - wzruszyła łagodnie
ramionami, a uśmiech nie spełzał jej z pyska.
To
ciekawe, ale wydawało mi się, że samica szczerze cieszy się na
mój widok.
-
A więc… - zacząłem robiąc krok do przodu. - Nie pochodzisz
czasem z Watahy Kosmosu?
Wilczyca
wskazała głową na okolicę wokół siebie.
- Patrząc na to, że znajduję się po wewnętrznej stronie Wschodniej Granicy, to całkiem prawdopodobne, czyż nie? - zaśmiała się pod nosem.
- Patrząc na to, że znajduję się po wewnętrznej stronie Wschodniej Granicy, to całkiem prawdopodobne, czyż nie? - zaśmiała się pod nosem.
Żartownisia,
co?
-
No tak, tak. - odparłem szybko, ale w duszy uderzałem się za
zadanie tak głupiego pytania. - Tak się składa, że to właśnie
tutaj zmierzałem.
-
Domyśliliśmy się, dlatego właśnie mój brat posłał mnie po
ciebie.
Domyśliliśmy
się? Posłał? I jaki brat?
-
Może podejdziesz bliżej i porozmawiamy. Kłoda jest stabilna,
obiecuję. - samica cofnęła się o krok, aby zostawić mi więcej
przestrzeni po drugiej stronie.
-
Oczywiście. - odparłem i skupiłem się na przebyciu dzielącego
nas dystansu bez zrobienia z siebie większego pajaca niż
dotychczas.
Wilczyca
miała rację, drzewo, po którym się poruszałem nawet się nie
zachwiało. Zeskoczyłem z prowizorycznego mostu i zatrzymałem się
tuż przed nią.
-
W takim razie może zaczniemy od początku? - zagadnąłem. - Nazywam
się Nairin Biangeal i przybyłem tutaj, aby ubiegać się o
dołączenie do Watahy Kosmosu.
Universe?
Subskrybuj:
Posty (Atom)
x x x x x x x.